Gdy będziecie w Twillingate, zajrzyjcie do "Dinner Theatre". W programie, jak sama nazwa wskazuje, jest kolacja i przedstawienie. Wszystko mieści się w starym budynku, przypominającym remizy strażackie. Goście zostaja usadzeni przy stołach, jak w szkolnej stołówce, przypadkowo, według kolejności rezewacji, ale okazuje się, że wokół sami znajomi. No bo cóż innego robić, gdy leje i wieje, choć zapowiadali słońce?
Obiad jak to na wyspie, do wyboru dorsz lub łosoś, butelka wina, jakieś ciastko na deser. Rozmowy, zawsze zaczynają się identycznie, co kto robi, skąd jest. No a potem show. Występuje lokalna grupa artystow- amatorów. Śpiewają tak, że wzruszenie chwyta za gardło. Odgrywają na nowo stare skecze, parodiują Elvisa i Dolly Parton, wyśmiewają się z urzędników z Ottawy i z mieszczuchów z Toronto (obie grupy oczywiście obecne na widowni). Wszystko znane i bardzo śmieszne. Przy "Grey foggy day" wszyscy czujemy, jak ciężki jest los nowofunlandzkiego rybaka, który musi opuściść swoją ukochaną wyspę. Panie płaczą. Panowie rechoczą.
Albo inaczej. Jeśli będziecie w Twillingate zaplanujcie koniecznie wizytę w maleńkim muzeum rybackim, które prowadzi Melvin Horwood. Pokaże wam, jak zarzucać sieci, jak je wyplatać, podzieli sie zdjęciami najpiękniejszych gór lodowych które wpłynęły do zatoki, będzie Wam współczuł, (szczerze!) jeśli akurat zwiedzacie wyspę w czasie, gdy żadna góra się tam nie pojawiła. Pochwali się długopisami i banknotami, które otrzymał od turystów ze wszystkich stron świata, bądźcie więc przygotowani, żeby wręczyć mu jakś drobiazg, najlepiej z wyraźnym napisem "Polska". Powspomina stare dobre czasy, gdy łowiska były pełne ryb i nikt nie ustawiał limitów na połów krabów. Ucieszy się, gdy dostanie od Was widokówkę.
Wpadnijcie też na kawę, do niewielkiej kafejki, mieszczącej się na przeciwko świątyni masońskiej. Jeśli będziecie tam rano, będziecie mogli zobaczyć (i poczuć!) rybaków z Twillingate, którzy przez wypłynięciem w morze wypijają swoja poranną kawę. Możecie również posmakować win z lokalnej winiarni, wszystkie owocowe, z jagód, jabłek i czereśni.
Wielorybów nie ma. Gór lodowych też nie. Mgła. Wieje tak mocno, że nasz duży samochód się trzęsie. Mży bezustannie. Ale w Twillingate wszystko to jest jakoś mniej bolesne.
4 komentarze:
a propos pocztówek- dzięki Alina za radę, żeby wziąć je ze sobą. Przydały się i zawsze było z tej okazji bardzo miło; zostawialiśmy je wszystkim, którzy nas gościli, albo w jakikolwiek inny sposób okazali się dla nas ważni. Szkoda tylko, że mało mieliśmy pocztówek religijnych, bo te okazały się hitem!
Twillingate wydaje się być esencją Nowej Funlandii. mgła. mży. uwielbiam takie klimaty. nie na zawsze ale od czasu do czasu. to takie nostalgiczne i romantycznie smutne.
kurcze czy to tam działa amatorski teatr? bo ja chyba coś przed wyjazdem na NFLD czytałam. No niestety nie dotarłam :(
@Markal: no tak,to sa takie rady, które łatwo dawać, trudniej stosować. Np dla "naszego" rybaka nie mieliśmy właściwie nic...
@sailor: ok, ale spróbuj wypatrzyć
wieloryba w takiej mgle. albo góre lodową!
@xenna: no tych amatorskich teatrów jest tu trochę, ten w Twilingate naprawde wmiata. Inny, słynniejszy - Raising Tide, jest w Trinity. Ale tamtego już nie widzieliśmy. Nie chcieliśmy sobie psuć wrażenia :)
Prześlij komentarz