sobota, 11 czerwca 2011

straty muszą być

We czwartek graliśmy w golfa. Małpiego, ale zawsze. Praca Marcina takie rozrywki organizuje. Fajnie było, ale chodzenie po polu golfowym jest taaaakie wyczerpujące. I nic nie zostało z mojego planu, że część jedzenia na piątkową imprezę przygotuję dzień wcześniej. No niestety, nie dałam rady i piątek spędziłam na krojeniu różnych rzeczy. Na szczęście goście tu są wyrozumiali, spóźnili się przepisowe 45 minut. Było miło, z przewagą  Francuzów i  Matt , nasz sąsiad, przez moment jedyny Kanadyjczyk stanowił  "visible minority". Później dołączyli znajomi z wyspy Wolffe'a, przyprowadzili ze sobą dziecko i psa. Dostaliśmy (Marcin właściwie) komplet narzędzi pt młotek i wkrętak. Na koniec rozdystrybuowaliśmy jedzenie, bo wyjeżdżamy na 2 tygodnie. No i przy tym rozdawaniu jedzienia skęrciłam nogę w kostce. Czyli  udana impreza, bo jak to mówi Bodzio, straty muszą być. W ludziach albo w sprzęcie.

Brak komentarzy: