poniedziałek, 13 czerwca 2011

The Rooms

Godzinny spacer na Signal Hill wciąż pozostaje poza zasięgiem mojej nadwyrężonej stopy, dokuśtykałam więc do największego muzeum w St John's - The Rooms.

Budynek powstał w miejscu, które kiedyś służyło do oporządzania złowionych ryb. Nowoczesne The Rooms otwarto w 2005 roku więc po rybach nie pozostał nawet delikatny zapach. Centrum jest wielkie, mieści archiwa, muzeum oraz galerię. Wystawy są bardzo ciekawe, o mitycznych potworach morskich, kolekcja pop-artu ze słynnym portertem Wayne'a Gretzkiego namalowanym przez Andiego Warhol'a (czy raczej jednej z wielu wersji tego portretu) , fotografie Innuitów i kanadyjskiej arktyki Richarda Harringtona (ci ludzie umierali z głodu! w latach 50 XX wieku! w Kanadzie!) oraz historia wymarłego, w XIX wieku lokalnego szczepu Indian- Beothuków Można było nawet posłuchać ostatniej zachowanej beothuckiej pieśni.

Potwory morskie były przeznaczone głównie dla dzieci, znalazła się tam m.in multimedialna zabawa pt: uporządkuj faktycznie żyjące ogromne morskie stworzenia w kolejności od najmniejszego do największego. Zaczęłam klikać w ekran i od razu podbiegł pan pilnujący sali, że źle, że nie zrozumiałam, że chodzi o to żeby uporządkować "potwory" od najkrótszego do najdłuższego. Następnie sam zaczął klikać, zepsuł mi zabawę a na koniec zapytał skąd jestem, bo poznał po akcencie, że nie z Kanady. Yhm. A pisali w przewodniku, że ludzie tu są wyjatkowo otwarci :)

Później był pyszny lunch - w ogóle jedzenie na wyspie mają wyjatkowo smaczne. I mają też wyjatkowo uprzejmych kierowców - zawsze (!) przepuszczają pieszych. Niekoniecznie na pasach. Nawet gdy pieszy ma zwichiniętą stopę. I powolutku kuśtyka na drugą stronę ulicy.

Mają też wrażliwych mężczyzn. Co z tego, że większość chodzi w dresach i bejsbolówkach z wywinętym daszkiem, lekko niedomyci, bujają się w podrasowanych fordach mustangach. Za to ratują ptaszęta, z przetrąconymi skrzydełkami, zaganiając je z ulicy na chodnik. Natknęłam się na taką scenę na przystanku autobusowym, 3 gości biegło za  ptaszkiem wielkości wróbelka.

Autobusem dotarłam na uniwersytet. W czasie podróży podsłuchiwałam (niechcący) rozmów współpasażerów - o tym czy warto wyjechać z wyspy w poszukiwaniu pracy, a jeśli tak to dlaczego do Toronto.

Na uniwersytecie był powitalny grill, do którego przygrywała pani na gitarze i pani na skrzypcach a później wykład otwarty, który prowadził dyrektor generalny Wielkiego Zderzacza Hadronów Wniosek jest taki, że nie brałabym nauki zbyt poważnie. Po tylu tysiącach lat i ilości pieniędzy wydanych na eksperymenty fizycy wciąż nie znają odpowiedzi na pytanie czym jest materia :)

Brak komentarzy: