czwartek, 7 kwietnia 2011

Williamsburg, czerwona soczewica i inne zbiegi okoliczności

Byliśmy wczoraj na kolacji u znajomych Francuzów. Francuzi mieszkają na wyspie, wyspa jest niewielka i mieszkańcy są dość zżyci ze sobą. Gospodarze zaprosili również swojego sąsiada, którym jest miejscowy znany muzyk (dobry!). On z kolei przyprowadził swojego szwagra i jego córeczkę, którzy przyjechali z wizytą z Nowego Jorku. Okazało się, że szwagier mieszka na Willimasburgu, przez który wędrowaliśmy w zeszły weekend i który, z kolei przypominał nam krakowski Kazimierz. Albo fragmenty Bloor St. w Toronto :).

Następnie znany miejscowy muzyk rozgadał się o filmie Biutiful, który zrobił na nim duże wrażenie. Tak się złożyło, że film obejrzelismy dzień wcześniej i wyjątkowo mnie zirytował. Tak bardzo, że chciałam wyjśc z kina, ale nie mogłam bo siedzieliśmy na końcu rzędu, kino jest malutkie i musiałabym wszystkich przeprosić aby móc wyjść a nie chciałam robić zamieszania.

Na kolację Caroline przygotowała przepyszny fenkuł - pierwszy raz naprawdę smakowało mi to warzywo. Daniem głównym był ryż z czerwoną soczewicą. Bardzo smaczne ale my właśnie ryż z czerwoną soczewicą jedliśmy przez ostatnie dwa dni :) Okazało się również, że miejscowy muzyk ma alergię na szpinak, a w drodze na wyspę zastanawialiśmy się jak to jest, że w Kanadzie każdy właściwe ma jakąś alergię pokarmową. I doszlismy do wniosku, że to taki nieudolny sposób wytłumaczenia gospodarzom, jak ktoś czegoś nie lubi. I wtedy właśnie Caroline zaczęła się tłumaczyć że zrobiła danie wegetarniańskie, bo właśnie wszyscy na coś są uczuleni, pamiętała że Marcin nie je mięsa, a jej chłopak, Damian z kolei nie je serów no i stąd ta soczewica.

Poźniej udaliśmy się do sąsiadki na naukę tańców tradycyjnych. Lekcja odbywała się w małej kuchni, podobno to bardzo w stylu nowofunladzkim. Wszystkiemu przyglądała się 4-miesięczna córeczka instruktorki. Ojciec dziecka, facet o dziwnym ziemistym wyglądzie grał na banjo. Było nas ok 20 osób. W tańcu udział biorą "lejdis" i "gents". Jednym z gentlemanów była dośc silna i wysoka dziewczyna, którą Marcin zapamietał, jak podczas innej lekcji rzuciła jego kolegą o ziemię. Przypadkiem, oczywiście. Ale tańczyła najlepiej z całej grupy. Nie wiem czy jestem fanką tańców po kwadracie, myślę raczej żeby zapisać się na tango. Tematem przewodnim konwersacji byli nowi mieszkańcy wyspy, para, która wprowadziła się na wyspę tego dnia i tym samym stali się lokalną sensacją :)

Do domu wróciliśmy promem który odpływał z wyspy o północy.

1 komentarz:

Opyd pisze...

Bardzo lubę. Arystoteles też by lubił.