środa, 13 kwietnia 2011

wiedźma

Przedwczoraj byłam w księgarni. Jest tu taka, nienależąca do żadnej z księgarniowych sieci, mają mnóstwo ciekawych książek, dużo o Kingston i okolicach, przewodniki, mapy, albumy. Ale obiecałam sobie że już nic nie kupie. I tak mam problem jak rozpakować to wszytko, co nakupiłam przez ostanie 3 lata. Zero nowych książek. Jedynie biblioteka. No ale wracając do księgarni. Było wczesne popołudnie, oprócz mnie żadnych klientów. Jedynie sprzedawczyni, młoda dziewczyna, wykładała nowe książki na półki. Wtem (!) drzwi się otworzyły, do księgarni weszła otyła, starsza  pani, w dużych okularach i białym płaszczu, podpierająca się laską. Ucieszyła się na widok sprzedawczyni, zaczęła ją wypytywać o różne rzeczy: czy na długo przyjechała (nie, na krótko), co porabia (pomaga rodzicom w księgarni) itd. Sprzedawczyni rozmawiała z nią uprzejmie, ale stanowczo, nie chcąc przedłużać konwersacji. Powiedziała do kobiety że ta może usiąść i poczekać, aż przyjdą rodzice. Ja wciąż krążyłam między półkami, aż usłyszałam: jaką masz ładną torebkę! (moja torebka nie była ładna, to właściwie chlebak). A najlepsze w tej torebce jest to, ciągnęła, że można ją przewiesić przez ramię, na skos. Ja ze swoją nie mogę tak zrobić, dodała płaczliwie. Spojrzałam na nią, siedziała na fotelu pod oknem, przyciskała do siebie skórzaną, podłużną torebkę z krótkimi uchwytami. Natychmiast stamtąd uciekłam.  Ulica wydawała się normalna i bezpieczna, świeciło słońce.

Brak komentarzy: