poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Toronto

Weekend spędziliśmy w Toronto. Dla mnie była to pierwsza wizyta w nowym wcieleniu - jako żona. W dodatku na wakacjach. Mogłabym mieć takie nagranie - włączam "play" i leci: nie, nie mam jeszcze pracy, na razie jestem turystycznie, no tak, ha ha przy mężu, tak powoli rozglądam się za tym, co dalej, ale wiesz, z moim wykształceniem to raczej ciężko.
Naprawdę nie wiem "co dalej". Zauważyłam, że przyznanie się do tego wywołuje niejaką konsternację u rozmówcy (interlokutora). Ja z kolei czuję się za każdym razem wywołana do tablicy: czy przypadkiem nie zanadto się obijam? Może już dość tego odpoczywania? Może warto zrobić coś pożytecznego, poważnego lub po prostu pójśc do pracy, jak uczciwy człowiek.
A tak naprawdę weekend upłnął na spotkaniach i imprezach. Błażej pokazał nam swoje nowe studio i o jaaaaa! tyyyyyle przestrzeni! I można wyjść na dach! I widać wieże i tory i pociągi. Paul usmażył pyszne omlety na śniadanie.I byliśmy u Mai i Kuby, na prawdziwym niedzielnym, rodzinnym obiedzie. W poniedziałek odwiedziliśmy moją byłą pracę - nie spodziewałam się tak miłego przyjęcia.
No i samo miasto - fajne, lubię. Nawet gdy sypie śnieg. Bo wiadomo, że kwiecień to plecień.  Ale zmęczyła mnie (nas) ta gonitwa i na święta zostaniemy w Kingston.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Alinko, odkąd trafiłaś za ocean nie mogłam być bliżej jego drugiej strony niż teraz. Jesteś niesamowita, co oczywiście mówię bez zdziwienia, bo wiem to od lat (jezu no zaraz się popłaczę, normalnie?!). Ale koniecznie chciałam, żeby to wybrzmiało. A jeśli jeszcze raz usłyszę, że ktoś powiedział, że przytyłaś wyzywam go na pojedynek od ręki! I pokonam go własnym pięknym brzuchem!!! Niech żyje życie! Ole!
to pisałam ja - guga

Alina pisze...

oj tam oj tam. nie płacz no. ja to dla śmiechu piszę. I pewnie, niech żyje życie!