Z Kingston do Sudbury można dotrzeć jadąc albo nudną autostradą do Toronto i później kolejną nudną autostradą na północ (628 km, 7 godz i 24 min) albo można wybrać drogę bez autostrad (577 km, wg googla 8 godz i 34 min.). Czyli w cholerę daleko, za to ciekawie.
Warto wyjechać wcześnie. Nie zrażać się tym, że deszcz i zimno. Na północ prowadzi droga nr 41, przez miejscowość Kaladar, granicą parku Bon Echo i brzegiem jeziora Mazinaw. Przejeżdżamy most na rzece Madawaska, mijamy miejscowość o znajomo brzmiącej nazwie Khartum i docieramy do Eganville, sennego miasteczka nad rzeką Bonnechere. Tam zatrzymujemy się w restauracji, ślicznie położonej nad samą rzeką, z tarasem widokowym na młyn i zaporę. No chyba że pada. Jeśli pada udajemy się do restauracji po drugiej stronie drogi, czyli do shnitzel house. Nie wstępujemy broń Boże do restaurację rodzinnej, w której serwują pieczone kurczaki, gdyż jedzenie tam podawane nie jest najlepszej jakości. Potem ruszamy dalej, aż do Pembroke, gdzie skręcamy na zachód, w drogę nr 17 oznaczoną jako trans-canada highway. Że niby się ciągnie przez cały kraj. No tak, ale często jest to równolegle kilka dróg, więc nie bardzo wiadomo, która to ta prawdziwa. Ignorujemy skręt na Barry's Bay, do kanadyjskich Kaszub, z tak swojsko brzmiącymi nazwami miejscowości jak Wilno i Syberia. Muszą poczekać na nastepną wycieczkę, teraz nie ma czasu, teraz jedziemy na północ (i zachód).
Mijamy rzekę i miejscowość Petawawa, jesteśmy już w samej dolinie Ottawy. Docieramy do największej atrakcji wycieczki, czyli milkshake w Deep River. Oh. Mówię wam. Ten milkshake to jest kwintenencja wszytkich milkshake'ów świata. Słodki (ale nie za bardzo), pyszny, puszysty, zimny, pełen kawałków czekolady (jeśli chcecie, może być też wiśniowy, albo o smaku czereśniowego sernika, albo rumowy, albo... no jaki tylko wam się zamarzy). To wszystko dzięki działającej od lat 40 XXw. mleczarni Laurentian View Diary. Mniam! Do wieczora można już nie jeść nic.
Droga prowadzi obok poligonów, baz wojskowych i innych obiektów militranych. W latach 50 XX w. w Chalk River Kanadyjczycy stworzyli atomowe laboratorium, później w poblskim Roplhton wybudowali prototypową elektrownię atomową , w której zastosowano technologię CANDU. Elektrownia już nie działa, nie można jej jednak zwiedzić, co więcej nie można jej nawet zobaczyć. Jest dobrze ukryta, w zakolu rzeki, vis a vis rezerwatu przyrody. Pamiątkowa tablica ustyuowana jest w miejscu, z którego widać tamę i elektrownię wodną wybudowaną w latach 50 w miejscowości Rapides des Joachims. W ogóle to bardzo interesujący portal do Quebecu, niespodziewany, nagle orientujesz sie, że wszytko jest po francusku, że wzięli cię z zaskoczenia. Miejsce jest ciekawe również dla tych co lubią adrenalinę i spływy rzekami, te tutaj płyną po stromych zboczach wzgórz Lauretaniańskich. Choć infrastruktura turystyczna wygląda raczej na biedną i zapomnianą.
Następny przystanek to miasteczko Matawa, w miejscu gdzie rzeka Matawa wpada do Ottawy. Kiedyś ważny ośrodek handlu z Indianami, później ośrodek intesywnej wycinki drewna. W celu upamętnienia miasteczko (2 500 mieszkańców) ozdabiają ogromne, kilkumetrowe rzeźby drwali, rozstawione co kilkanaście kroków. Oczywiście jest linia kolejowa. Jak prawie każde miasto w Kanadzie, Matawa rozwój swój zawdzięcza kolei.
Droga prowadzi dalej wzdłuż północnych granic parku Algonquin. Punkty stratowe dla spływów na canoe to Brent i Kiosk. Warto też wspomnieć o Samuelu de Champlain który dzięki pomocy Indian z plemienia Algonquinów jako pierwszy europejczyk dotarł na te tereny.
Później już tylko nudne North Bay, nad ogromnym jeziorem Nippising (Marcin mówi też, że nishitting), jeszcze kolejne 130 km i docieramy do Sudbury, znanego ze swej brzydoty (za Lonley Planet). Ominęliśmy po drodze kilka atrakcji, m.in. jaskinie i wioskę pionerską, wszystko zamknięte, sezon turystyczny zaczyna się od urodzin królowej Wiktorii, to w następny poniedziałek, 23 maja. Droga z przystankami, spacermi i wycieczką do Kiosku zajęła nam 11 godzin. Zdjęć nie ma, bo nie naładowałam baterii w aparacie więc tym razem jesteście uratowani :) W kolejnym odcinku: Sudbury i okolice.
2 komentarze:
Hmmm ! Ciekawe jest to czy naprawde WSYZSTKO tam bylo po francusku i czy
z zaskoczenia !!
trzeba przyjechac i sprawdzic :)
Prześlij komentarz