Poniedziałek 23 maja:
Wyruszyliśmy z Manitoulinu. W strugach deszczu. Sine niebo. Nie zapowiadało się to zbyt optymistycznie. No ale postanowilismy się nie spieszyć. Zaplanowana trasa wymagała maksymalnie 4 godziny wiosłowania dziennie, więc nie było pośpiechu. Przy odbieraniu pozowlenia na kemping okazało się, że praktycznie będziemy w parku sami. Od razu pomyślałam o wygłodniałych misiach, które przyjdą po nasze jedzenie. Zaczęliśmy płynąć o 1 po południu, początkowo było szaro i mgliście, później się rozpogodziło. Wieczorem znów trochę padało, ale my już byliśmy wtedy na O.S.A Lake (Ontario's Society of Artists) i zdążyliśmy rozbić namiot i nawet ugotować jedzenie i herbatę.
Tu powinnam opowiedzieć o: skażeniu jezior w parku, historii jego utworzenia i geologii. To wszystko się ze sobą wiąże. Bo tak, te śmieszne małe górki kiedyś były taaaakie duże jak Góry Skaliste. Ale starły się czy stopiły (coś jak nasze Góry Świętokrzyskie) i teraz są malutkie. Za to z ciekawą budową geologiczną, na która składają się kwarcyty, granity i gnejs. Budowa ciekawa, ale jak padały kwaśnie deszcze, wyprodukowane w pobliskim Sudbury, to woda nie wsiąkała w skałę, tylko spływała do jezior. Które teraz są "krystalicznie" czyste, o ciekawych kolorach, no ale nie ma w nich życia. A park powstał, bo malarze z "Grupy Siedmiu" upodobali sobie to miejsce. I wywalczyli, że nie wycięto drzew i zapoczątkowano ochronę, najpierw jednego jeziora (właśnie O.S.A), później reszty terenu. Teraz prowadzone są prace nad przywróceniem jeziorom życia, ale ze względu na poziom zakwaszenia, nie wiadomo jaki będzie efekt.
Rrrromantyczny zachód nad O.S.A. Lake |
Wtorek, 24 maja:
To był najbardziej wymagający dzień. Mieliśmy najdłuższą trasę do przepłynięcia, na Killarney Lake wiał przeciwny nam wiatr, 1,5 km portaż też nie był lekki. A Callan pisał że to będzie "easy carry"! Portaż prowadził przez bagna, które Marcin musiał przejść z łódką na głowie, gryzły cholerne czarne muchy (szczęśliwie zabraliśmy ubranka siatkowe, anty-musze), ja się zgubiłam na chwilę, wpadłam w panikę, no ale daliśmy radę. Później już było łatwo, znaleźliśmy śliczny kemping nad Norway Lake. Tylko wiało, ze wszystkich stron. Tak mocno, że musieliśmy biegać dookoła ogniska, bo wiatr wciąż zmieniał kierunek.Głupia, umyłam się trochę wieczorem a potem wydawało mi się, że zamarzam. No ale jak Marcin mnie nakarmił, to przestało mi się tak wydawać. W ogóle wydamy książę, z naszym opisem tras na canoe, Marcina przepisami na eleganckie jedzenie z ogniska i tekstami piosenek do odstraszania misiów.
Dramatyczne sosny na Killarney Lake |
Środa 25 maja:
Świeciło słońce. Rano, obok naszego obozowiska przepłynęło dwóch gości na canoe, którzy przepraszali za te hałasy w nocy (jakie hałasy?) no ale darli się, bo wydawało im się, że miś się zbliża. Wszyscy turyści w parku są ogarnięci paranoją misiową. Wstaliśmy trochę za późno, a na ten dzień mieliśmy zaplanowany ambitny spacerek po górach (co z tego, że niskich). Do szczytu, który nazywa się Crack. A nazywa się tak, bo jest pęknięty. I znów Callan trochę zawiódł, opisywał że z tej góry jest taki super widok na cały park... mnie najbardziej podobał się widok ze środka trasy, znad Little Lake Superior. Po drodze widziliśmy jedną kupę i wydaje nam się że była to kupa misia. Miała kłaczki i była dość spora. Zeszliśmy w dół, przenieślismy łódź i znów mieliśmy szczęście, rozbijając się nad Kakakise Lake, zdążyliśmy zanim spadł deszcz.
Wdok na Killarney Lake z Crack'a |
Widok na Georgian Bay i Manitoulin. |
Lało całą noc. Było tak zimno, że Marcin musiał opatulić mnie kocem ratunkowym z folii, inaczej nie mogłam spać. Mieliśmy w planie jeszcze pieszą wycieczkę i jeszcze jeden kemping nad George Lake, ale wymiękłam :) Płynęliśmy w marznącej mżawce, raz trzeba było ściągnąć buty i przepchnąć canoe przez bobrzą tamę, pokonaliśmy 2-kilometrowy portaż i szczęśliwie dotarliśmy do samochodu. Podjechaliśmy do pobliskiego miasteczka, po beznynę i kawę. I przy okazji odkryliśmy najpiękniejszą latarnię nad Georgan Bay. Marcin zadzwonił do Błażeja, który zgodził się nas przenocować. W Toronto bylismy przed 23.00. Następnego dnia Marcin leciał do Polski, ja zatrzymałam się jescze u Natalii. No ale historie z Toronto już mniej nadają się na bloga :)
Latarnia w Killarney |
Takie duże jezioro. Huron. |