wtorek, 13 grudnia 2011

szukanie pracy (part one)

Kiedy byłam małą dziewczynką marzyłam, żeby zostać nauczycielką. Tak się złożyło, że w moim   otoczeniu, spełnione zawodowo kobiety to były głównie lekarki lub nauczycielki właśnie. Poza tym bohaterka ulubionej książki, przeklęta Ania Shirley pracowała w szkole, w mitycznym Avonlea i była lokalnym cudem.

A że medycyna jakoś nie bardzo mnie pociągała, to wyobrażałam sobie, że jestem panią nauczycielką i dręczyłam tą moją wizją młodszego brata i kuzynkę, którzy musieli się bawić ze mną w szkołę, choć chyba nie bardzo im się to podobało. Jakoś na nic ciekawszego wtedy nie wpadłam.

Później okazało się, że bycie nauczycielem to jednak trochę obciach, studia należy wybrać prestiżowe i z przyszłością, tak więc dostałam się na Wydział Prawa i Administracji UMCS  Lublinie. Po drodze wydarzyły się jeszcze dwie rzeczy, ważne z punktu planowania kariery zawodowej. Po pierwsze okazało się, że należę do pokolenia wyżu i generalnie miejsc na studiach dziennych za bardzo nie ma. Po drugie, strach, że na studia się nie dostanę wywoływał w mojej głowie i w głowie mojej przyjaciółki  bardzo plastyczne wizje przyszłej  pracy w sklepie mięsnym przy ul. Jagiellońskiej. Byłam tak przejeta, że się na studia nie dostanę, że nawet nie bardzo zastanawiałam się, dlaczego właściwie chcę studiowac prawo.

Studia skończyłam, ale dyplom magistra prawa nie chroni cudownie przed bezrobociem, szczególnie gdy idzie w parze z wyżem demograficznym oraz kryzysem ekonomicznym.  Znalezienie w miarę normalnej pracy zajęło mi ok roku. Po drodze okazało się, że ukończone studia są raczej pomyłką, wizja wykonywania któregokolwiek z zawodów ściśle prawniczych napawa mnie obrzydzeniem, tym bardziej, że wiązałoby się to z ukończeniem aplikacji i terminowaniem u ludzi, z którymi nie potrafię się porozumieć. Metodą prób i błędów, trochę wynikiem przypadku wylądowałam w efekcie w administracji państwowej, co okazało się nienajgorszym rozwiązaniem: młody zespół, ambitni (czasem zbyt) przełożeni, ciekawe zadania (serio serio), sporo wyjazdów, konferencje i warsztaty, ok. Potem pojawiała się ciekawsza propozycja, wyjechałam i...

Znów zaczynam praktycznie od początku. Z wykształceniem, które tu ma wartość zerową. Z doświadczeniem, które nie bardzo wiadomo, jak opisać. Z totalnym mętlikiem w głowie, od czego zacząć. Pewnie, zawsze można iść sprzątać , jak zasugerowała babcia (poprał ją zresztą tata, mówiąc, że żadna praca nie hańbi). No jasne, że nie hańbi.

Tu jest cały system wsparcia, dla osób takich jak ja, tzw nowoprzybyłych, biuro pracy znajduje się na naszej ulicy. Zapisałam się na parę warsztatów (jak napisać kanadyjskie cv, w jakim kierunku szukać pracy, staram się o lekcje języków), w internecie też jest sporo informacji. Do napisania dzisiejszej notki zainsporowił mnie test określający predyspozycje zawodowe. Pamiętam, że kiedyś w liceum taki test też zrobiłam wyszło mi wtedy, że mogę pracować jako strażnik więzienny (może to nie takie głupie, w Kingston jest 7 więzień). Wśród dzisiejszych podpowiedzi były następujące profesje: piosenkarz (na pierwszym miejscu!), tłumacz, archiwista,  pisarz (kreatywny, wtf?), bibliotekarz, krawiec, osoba kierująca pralnią (nawet znalazłam odpowiednie ogłoszenie!) i steward\stewardessa. Jak widać, nie wygląda to najlepiej.

domek ani

11 komentarzy:

Marcin pisze...

ale dlaczego nie wyglada to najlepiej?

Markal pisze...

Jest dużo sławnych piosenkarzy z Kanady, więc może warto?

pani dobroświst pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Alina pisze...

jesli ktos z was slyszal, jak spiewam to rozumie dlaczego ten wynik jest taki smieszny.

pokryfka pisze...

kierownik pralni! pisze to zupelnie serio. z jednej strony stanowisko managerskie, z drugiej - tak sobie to przynajmniej wyobrazam - stosunkowo bezstresowe.

mysle ze bylabys fajna pania ranger, i jest to - tak sobie to przynajmniej wyobrazam - bardzo pozytywna praca.

mysle rowniez, ze znalazlabys sie jako archiwiskta pod warunkiem ze wciagnalby ciebie archiwizowany temat. w kazdym razie - tak sobie to przynajmniej wyobrazam - bardziej niz bibliotekarka. choc w tym drugim przypadku moglabys wpisac do CV mieszkanie ze studentem bilbiotekarstwa (co mozna odrobine podkoloryzowac)

ja slyszalem jak spiewasz, odradzam; ja nie pisze o perspektywach zawodowych. tu chodzi o szacunek dla siebie, muzyki i sluchaczy.

tyle dobrych rad na dzisiaj :-)

Anonimowy pisze...

... aż się boję cokolwiek napisać, tylu to wizjonerów !!

Markal pisze...

Kreowanie cudzego życia jest zajęciem powszechnie lubianym. Dlatego wydano grę The Sims i dlatego odniosła ogromny sukces.

Markal pisze...

A tak w ogóle, to z całego tego wpisu rozumiem, że wracając do punktu zero najlepiej by było, gdybyś została nauczycielką. Stąd ten domek Ani?

Alina pisze...

mmm nie, domek bo ania to takie troche przeklenstwo, a troche jednak sentyment. nie mozna tez wrocic do 'punktu zero' wiec takie rozwazania nie bardzo maja sens. czy teraz chcialabym pracowac jako nauczycielka? tez nie. ten wpis jest raczej proba uporzadkowania mysli i emocji, takie porzadki przedswiateczne w tym 'punkcie zero' ktory dzieje sie dzis. sprzatam i dziele sie tym, co odkurzylam.

Kaja pisze...

kierownik pralni nie jest chyba taki zły - będziesz miała czas na czytanie, krzyżówki i ploteczki, bo rozumiem, że piorą pralki a nadzorują pracownicy :) albo klienci. Moja mama zawsze chciała na emeryturze w kiosku ruchu pracować i mieć czas na czytanie wszystkich plotkarskich gazetek. Wydaje mi się także, że opcja z przeszłości czyli strażnik więzienny byłaby najlepsza - kolega pracuje w kiciu w Iqaluit i ma coś 40 baków za godzinę :)

Andrzej Szelc pisze...

Nienawidzę Ani Shirley. Zabrała mi cenne godziny dzieciństwa na czytanie lektury o niej.