niedziela, 11 grudnia 2011

św Mikołaj na wyspie Wolfa

Pierwszą paradę św Mikołaja widziałam 4 lata temu, w Toronto. Było to zaraz po moim przyjeździe do Kanady. Był jakiś listopadowy weekend. Niczego nieświadoma, z przedmieść, gdzie mieszkałam wybrałam się do centrum. A tam dzikie tłumy, rzeka ludzi, kobziarze grają, dzieci szaleją, wystawa w The Bay powala na kolana nie wiedziałam o co chodzi. Potem się okazało, że chodzi o właśnie o to, co powyżej i że czasem rzucą jakieś słodycze, w ten wiwatujący tłum. No a na sam koniec, po tych wszystkich gigantycznych maskotkach, łosiach, reniferach i elfach, w ostatnich saniach jedzie Santa Claus (bo nie św Mikołaj). I to na niego wszyscy czekają.

Jakiś czas później wybraliśmy się z Marcinem na paradę w Kingston. I to była totalna porażka, nie dość, że nic nie było widać (bo nie było czego oglądać) to oboje byliśmy chorzy, zasmarkani i z gorączką.

Wczoraj przełamaliśmy złą mikołajajową passę, udowadniając że parada może być pozytywnym doświadczeniem. Pod warunkiem, że jest to wydarzenie na skalę mikro, na skalę miasteczka Marysville Był eggnog (coś jak kogel-mogel, ale gorsze) i wino, szczęsliwe dzieciaki, całe torby cukierków. Przemarsz parady, składającej się głównie z wozów strażackich, wózków do golfa i zaprzęgów konnych, oglądaliśmy z murku odgradzającego dom Joe'go i Hillary od ulicy. Joe tak zaprojektował wysokośc murku, aby można było na nim wygodnie siedzieć i pić piwo.  Uczestnicy parady rzucali w nas cukierkami, które czasem wpadały w kupy pozostawione przez konie. Oprócz cukierków rzucano również ślicznie opakowanym... papierem toaletowym. Całe to wydarzenie uszczęśliwiło i dzieci i rodziców. Ci, którzy nie czuli się szczęśliwi, na drugi rok nie zostaną zaproszeni. Zapomnieliśmy zrobić zdięcia więc możecie sobie tę całą szczęśliwość po prostu wyobrazić.

1 komentarz:

Kaja pisze...

do każdej obserwacji każdego zjawiska najlepiej nadaje się wygodny murek, na którym można siedzieć i pić piwo. ot co!