Huta Polańska po latach. Wszystko inne, choć przecież takie samo. Schronisko rozbudowane, chyże odremontowane, cerkwie wyczyszczone. A i tak autobusy nie jeżdżą (z Warszawy podróż trwa dwa dni!) i trzeba łapać stopa.
Przy tej okazji chciałam podziękować sympatycznym panom, którzy zawieźli nas do schroniska z Polan oraz bardzo miłym policjantom z Nowego Żmigrodu, za podwiezienie nas spory kawałek drogi. Żeby zatrzymać policję, wystarczyło, że zdjęłam czapkę, a drugi samochód zatrzymał się na klasycznego wabia: jedna z nas łapała, a dwie pozostałe ukryły się w krzakach :)
Mocy do wędrowania dodawała nam prawdziwa rumuńska palinka i kiełbasa od taty sióstr W. W drodze na Baranie przez drogę przebiegła łania z bykiem i nawet objawił się ryś w postaci tablicy pamiątkowej koła łowieckiego "Ryś" pod Magurą Watkowską.
Dyskusje koncentrowały się na następujących zagadnieniach: po co ludzie mają dzieci, czy ruch "oburzonych" przetrwa zimę, czy książka "prawo administracyjne" samym swoim wyglądem może wygonić gości ze schroniska, o wyższości wszystkich świętych nad halloween i odwrotnie oraz generalnie jak żyć, panie premierze.
W piątek wylądowałyśmy w Krakowie (właściwszym określeniem byłoby: dowlokłyśmy się w gigantycznym korku), gdzie górski wypad otrzymał przeciwwagę w postaci chill-outu, przy kominku, przy kominku.
Na zakończenie dwa haiku i jeden głupi dowcip z cyklu "godki starego bacy"
Zabawa karnawałowa. Pytają bace: Baco a za co się przebraliście? a za oscypka, odpowiada baca. za oscypka? jak to? a tak, bede stał w kącie i śmierdział.
zdjecia by: Monia. Dzięki!
coś tam coś tam. czyli nie można ucieć od samego siebie, przenosząc się z miejsca na miejsce.
niedziela, 30 października 2011
poniedziałek, 24 października 2011
pustka
Zeszły tydzień spędziłam w Krakowie. Był teatr - interesujący, bo bez słów (no prawie) za to z tańcem i filmem Nie ja w Łaźni Nowej. Super miejsce!
Był festiwal buddyzmu diamentowej drogi, można było obejrzeć filmy i posłuchać wykładów. Szkoda, że bardzo ciekawy film o Tybecie był w tak fatalnej jakości, że zabijał całą przyjemność z oglądania miejsc cudnych i cudownych. Pan Artur Przybysławski poprowadził interesujący wykład o pustce. Co ciekawe, wykład rozpoczął się dokładnie w momencie, w którym ogłoszono koniec świata Impreza, która miała miejsce po owym wykładzie tylko potwierdziła fakt, że świat właśnie się skończył i teraz występować będą same błędy w matrixie. Że np wszytko się powtarza. Dwukrotnie. Tematy rozmów, drobne wydarzenia, niezaplanowane spotkania. Ciekawe, czy tak już będzie zawsze.
W niedzielę poszliśmy na spacerek: z Obidzy, przez Jaworki i Rozdziele. Z daleka widać było ruiny schroniska dla prominentów partyjnych pod Wysoką. Przypomniało mi się, jak nocowaliśmy tam parę razy, w starym dobrym składzie, na zapadającej się, przegniłej podłodze, w sąsiedztwie owiec, eh :)
Jutro kolejna wyprawa sentymentalna, tym razem do Huty Polańskiej. Zestaw uczestników zapowiada, że i tym razem nuda nam nie grozi.
Był festiwal buddyzmu diamentowej drogi, można było obejrzeć filmy i posłuchać wykładów. Szkoda, że bardzo ciekawy film o Tybecie był w tak fatalnej jakości, że zabijał całą przyjemność z oglądania miejsc cudnych i cudownych. Pan Artur Przybysławski poprowadził interesujący wykład o pustce. Co ciekawe, wykład rozpoczął się dokładnie w momencie, w którym ogłoszono koniec świata Impreza, która miała miejsce po owym wykładzie tylko potwierdziła fakt, że świat właśnie się skończył i teraz występować będą same błędy w matrixie. Że np wszytko się powtarza. Dwukrotnie. Tematy rozmów, drobne wydarzenia, niezaplanowane spotkania. Ciekawe, czy tak już będzie zawsze.
W niedzielę poszliśmy na spacerek: z Obidzy, przez Jaworki i Rozdziele. Z daleka widać było ruiny schroniska dla prominentów partyjnych pod Wysoką. Przypomniało mi się, jak nocowaliśmy tam parę razy, w starym dobrym składzie, na zapadającej się, przegniłej podłodze, w sąsiedztwie owiec, eh :)
Jutro kolejna wyprawa sentymentalna, tym razem do Huty Polańskiej. Zestaw uczestników zapowiada, że i tym razem nuda nam nie grozi.
wtorek, 18 października 2011
popołudnie
-A czy ty umiesz myć groby? - spytała mama, wyrywając mi polewak i wiecheć waty szklanej, którą tradycyjnie myje się groby w naszej rodzinie, więc ostatecznie ich nie myłam, tylko nosiłam wodę uważnie, żeby mi nie nakapała na buty, jako woda cmentarna. - Mamo, a gdzie was pochować? (...) J. Bragielska, Obsoletki
Na szczęście w naszej rodzinie nie używa się do mycia grobów waty szklanej. Tylko dwóch rodzajów szmatek. Na mokro (z ludwikiem) i na sucho, na błysk. Słońce świeciło i babcia, z którą poszłyśmy na grób dziadka, co chwilę powtarzała, że jak przyjdzie jej czas to tak dobrze będzie się leżało pod tym murkiem, bo tam ciepło a ona lubi, jak ciepło. Powoje też lubią ten murek, tak się zakorzeniły cholery, że nie szło ich usunąć.Oprócz szmatek, miałyśmy też miotłę, jak prawdziwe czarownice. Babcia zabrała również lancz, pokrojone na cząstki jabłko i sok pomidorowy. Do tego pokazała mi artykuł, o uzdrowicielach z Filipin, którzy będą za niedługo w Nowym Sączu. Wykonują ci uzdrowiciele bezskalpowe operacje. Na obiad zjadłysmy wielką porcje placków po zbójnicku. Po południu, już w mieszkaniu, zmęczone ale zadowolone, z kubkiem gorzkiej herbaty, oglądałyśmy katalogi biura podróży Triada i rozważałyśmy, czy lepiej pojechać na Wyspy Kanaryjskie czy do Grecji.
To było moje pierwsze mycie grobu, do tej pory robił to kuzyn, no ale kuzyn wyjechał. Ja też już chciałabym wyjechać. I nie wracać. W każdym razie, przez jakiś czas, nie wracać.
Na szczęście w naszej rodzinie nie używa się do mycia grobów waty szklanej. Tylko dwóch rodzajów szmatek. Na mokro (z ludwikiem) i na sucho, na błysk. Słońce świeciło i babcia, z którą poszłyśmy na grób dziadka, co chwilę powtarzała, że jak przyjdzie jej czas to tak dobrze będzie się leżało pod tym murkiem, bo tam ciepło a ona lubi, jak ciepło. Powoje też lubią ten murek, tak się zakorzeniły cholery, że nie szło ich usunąć.Oprócz szmatek, miałyśmy też miotłę, jak prawdziwe czarownice. Babcia zabrała również lancz, pokrojone na cząstki jabłko i sok pomidorowy. Do tego pokazała mi artykuł, o uzdrowicielach z Filipin, którzy będą za niedługo w Nowym Sączu. Wykonują ci uzdrowiciele bezskalpowe operacje. Na obiad zjadłysmy wielką porcje placków po zbójnicku. Po południu, już w mieszkaniu, zmęczone ale zadowolone, z kubkiem gorzkiej herbaty, oglądałyśmy katalogi biura podróży Triada i rozważałyśmy, czy lepiej pojechać na Wyspy Kanaryjskie czy do Grecji.
To było moje pierwsze mycie grobu, do tej pory robił to kuzyn, no ale kuzyn wyjechał. Ja też już chciałabym wyjechać. I nie wracać. W każdym razie, przez jakiś czas, nie wracać.
sobota, 15 października 2011
że pada
Pomyślałam, że odtrutką na tę jesienną, przygnębiającą pogodę może być festiwal reggae. Bo Nowy Sącz ma doroczny festiwal pozytywnych wibracji. I to całkiem udany. Wczoraj odbyła się cześć konkursowa. Może nie było tak, jak na Jamajce
ale atmosfera była całkiem ok. Bardzo grzecznie. Bawiła się inteligenta i ułożona młodzież licealno-studencka. Nigdzie nie wyczułam charakterystycznego zapachu marihuany. Dziewczęta ładnie się ubrały w obcisłe bluzeczki, obcasiki, te sprawy. Wygrał zespół z Andrychowa, ale to sądecka kapela Positive Message była gwiazdą wieczoru. Dziś wieczorem koncert galowy, a o festiwalu przeczytać można tu
Cóż jeszcze? Marszu Oburzonych w Sączu nikt nie zorganizował, chyba nie było miejsca przed którym lokalni oburzeni mogliby protestować. No bo nie wiem? Siedziba ZUS? Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej? Wielka Lodówka Lodów Koral? Albo fabryka okien dachowych Fakro.Nie ma tu żadnego centrum finansowego, ani jakiegokolwiek ośrodka decyzyjnego, przeciwko któremu można by zaprotestować Bo przecież trudno uznać radnych miejscowego ratusza za władnych podejmowania jakichkolwiek decyzji... Albo też nikt na nic się nie oburza. A może wszyscy myślą, że tu naprawdę są Węgry...
ale atmosfera była całkiem ok. Bardzo grzecznie. Bawiła się inteligenta i ułożona młodzież licealno-studencka. Nigdzie nie wyczułam charakterystycznego zapachu marihuany. Dziewczęta ładnie się ubrały w obcisłe bluzeczki, obcasiki, te sprawy. Wygrał zespół z Andrychowa, ale to sądecka kapela Positive Message była gwiazdą wieczoru. Dziś wieczorem koncert galowy, a o festiwalu przeczytać można tu
Cóż jeszcze? Marszu Oburzonych w Sączu nikt nie zorganizował, chyba nie było miejsca przed którym lokalni oburzeni mogliby protestować. No bo nie wiem? Siedziba ZUS? Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej? Wielka Lodówka Lodów Koral? Albo fabryka okien dachowych Fakro.Nie ma tu żadnego centrum finansowego, ani jakiegokolwiek ośrodka decyzyjnego, przeciwko któremu można by zaprotestować Bo przecież trudno uznać radnych miejscowego ratusza za władnych podejmowania jakichkolwiek decyzji... Albo też nikt na nic się nie oburza. A może wszyscy myślą, że tu naprawdę są Węgry...
poniedziałek, 10 października 2011
kraków
Miasto - marzenie, miasto-bombonierka, miasto-wizytówka, tym razem nie imprezowo, lecz rodzinnie. a rodzina, wiadomo. słowem silna.
Pokaz zdjęć z podróży do nepalu i indii, dwa wieczory i jedna poranna kawa z przyjaciółkami z lat licealnych, tym razem w otoczeniu partnerów i potomków. To jednak jest jakościowa zmiana :)
Dziś w kanadzie święto dziękczynienia, fajnie, że ostatnie kilka dni spędziłam z tymi, z którymi jestem, lub lubię myśleć, że jestem blisko. Dużo dobrego jedzenia, dużo pysznej, porzeczkowej nalewki. Gratulacje dla Gugi z okazji obrony i świetnego tomografu madonny z dzieciątkiem. Następne spotkanie już niebawem!
Pokaz zdjęć z podróży do nepalu i indii, dwa wieczory i jedna poranna kawa z przyjaciółkami z lat licealnych, tym razem w otoczeniu partnerów i potomków. To jednak jest jakościowa zmiana :)
Dziś w kanadzie święto dziękczynienia, fajnie, że ostatnie kilka dni spędziłam z tymi, z którymi jestem, lub lubię myśleć, że jestem blisko. Dużo dobrego jedzenia, dużo pysznej, porzeczkowej nalewki. Gratulacje dla Gugi z okazji obrony i świetnego tomografu madonny z dzieciątkiem. Następne spotkanie już niebawem!
trochę bieszczadzkich krajobrazów
poniedziałek, 3 października 2011
krainy buczynowe
Było cudnie. Słonecznie, kolorowo, wietrznie, wesoło. Na szlakach dzikie tłumy, no ale to ostatni wakacyjny weekend przed rozpoczęciem roku akademickiego. A w ogóle fajnie, że tak dużo ludzi przyjeżdża w Bieszczady. A nie np do centrum handlowego. Mieszkaliśmy w Wołosatem, na końcu świata, u pani Krysi Jedna łazienka na 3 pokoje ale daliśmy radę bo gospodarze przesympatyczni.
Z Rozsypańca wypatrywaliśmy Lwowa, na Haliczu wiatr chciał nam głowy urwać, na Tarnicy miałam zadyszkę. W Ontario nie ma gór! Z rodzicami dobrze się wędruje, zabierają dużo łakoci, cukierki-kukułki, firmowe mikro kanapeczki Wandzi, z mnóstwem wędliny i sałaty, świeże orzechy, pyszne jabłka.
W drodze z Mucznego na Bukowe Berdo mignęło w lesie poroże ogromnego byka październik to czas rykowiska. I polowań. Niestety.
Niektóre rzeczy są zawsze, na szczęście, muchy w karczmie wpadające do smacznego barszczu, zawiesina z fajek i potu w "Bazie ludzi z mgły" i Pearl Jam z szafy grającej, rowery prowadzące pijanych gospodarzy, wino "Bieszczad", wariaci opętani myślą dotarcia do prawdziwych źródeł Sanu. Co najmniej jakby to była Amazonka, a wschodnie rubieże wciąż terenami walk z Siczą Kozacką.
Dużo wydawnictw o tematyce łemkowsko-bieszczadzkiej, spod znaku gór i krzyża, sporo fajnej muzyki gitarą i piórem, koszulki i gadżety, całkiem ładne wszystko. Niestety, nie dostałam płyty Peltona Johna ;) Za to z tatą ułożyliśmy taki oto wierszyk, a właściwie haiku:
"Idę na Rawkę i Halicz, żeby się później nawalić"
Zdjęcia będą kiedyś tam. Na zakończenie piosenka. Taka
Z Rozsypańca wypatrywaliśmy Lwowa, na Haliczu wiatr chciał nam głowy urwać, na Tarnicy miałam zadyszkę. W Ontario nie ma gór! Z rodzicami dobrze się wędruje, zabierają dużo łakoci, cukierki-kukułki, firmowe mikro kanapeczki Wandzi, z mnóstwem wędliny i sałaty, świeże orzechy, pyszne jabłka.
W drodze z Mucznego na Bukowe Berdo mignęło w lesie poroże ogromnego byka październik to czas rykowiska. I polowań. Niestety.
Niektóre rzeczy są zawsze, na szczęście, muchy w karczmie wpadające do smacznego barszczu, zawiesina z fajek i potu w "Bazie ludzi z mgły" i Pearl Jam z szafy grającej, rowery prowadzące pijanych gospodarzy, wino "Bieszczad", wariaci opętani myślą dotarcia do prawdziwych źródeł Sanu. Co najmniej jakby to była Amazonka, a wschodnie rubieże wciąż terenami walk z Siczą Kozacką.
Dużo wydawnictw o tematyce łemkowsko-bieszczadzkiej, spod znaku gór i krzyża, sporo fajnej muzyki gitarą i piórem, koszulki i gadżety, całkiem ładne wszystko. Niestety, nie dostałam płyty Peltona Johna ;) Za to z tatą ułożyliśmy taki oto wierszyk, a właściwie haiku:
"Idę na Rawkę i Halicz, żeby się później nawalić"
Zdjęcia będą kiedyś tam. Na zakończenie piosenka. Taka
Subskrybuj:
Posty (Atom)