Tydzień jakiś taki beznadziejny. Z ciekawszych zdarzeń to gościliśmy kolejnych couchsurferów, tym razem małżeństwo z Francji, Marie i Jocelyn. Celem ich podróży jest jakieś niewielkie miasteczko w Manitobie, w którym mieszkają potomkowie pra-pra babci Marie. Marie nie mówiła po angielsku, a że mój francuski teraz jest już w szczątkowej formie to Jocelyn tłumaczył i jakoś daliśmy radę, byli bardzo wyrozumiali. Marie jest lekarzem weterynarii, pracuje w klinice w samym centrum Paryża, przy Champs-Elysees i opiekowała się kiedyś psem Jaques-a Chiraca. Taka historia :)
Próbowaliśmy też pływać trochę na kajakach z klubu, tym razem były to sea-kayaks, ale ciężko mi szło, duże fale i brak kondycji nie pozwoliły mi dotrzeć do celu czyli Cedar Island
Innym miłym wydarzeniem był powrót Damiana i Caroline z Gór Skalistych i wspólna kolacja, podczas której Caroline opowiadała o swojej anty-niedźwiedziej paranoi. Tym większej, że przez Icefields Parkway podróżowali rowerami. A wszelkie anty-misiowe ostrzeżenia mówią: gdy napotkasz na swojej drodze misia wróć do samochodu. O rowerzystów jakoś nikt się nie troszczy. Co ciekawe, podczas 10-dniowej wycieczki Caroline nie zauważyła ani jednego niedźwiedzia, w przeciwieństwie do Damiana który widział, jak jednego misia potrącił samochód.
Paranoi się nie dziwię, w internecie można przeczytać różne, mrożące krew w żyłach historie, na mnie duże wrażenie wywarła ostatnio informacja z onetu , ale jak ktoś wrażliwy to lepiej niech nie czyta.
Oprócz misiów tematem rozmowy była sytuacja na świecie w kontekście polityki sąsiedniego kraju, dyskusja tym ciekawsza, że dołączył do nas sąsiad, Chris Brown wraz ze swoim gościem, Christianem, też muzykiem i jednocześnie stolarzem, z Kalifornii. Do tego oczywiście nieśmiertelny samograj czyli przygody przy przekraczaniu amerykańsko-kanadyjskiej granicy. I wszystkich innych granic na świecie. Zagadaliśmy się i przegapiliśmy prom o 10.40 i musieliśmy zostać do północy a biedny Damian rano leciał do Rzymu...
Kupiłam też bilet do domu, będę 18 września w Krakowie. Lecę przez Brukselę, indyjskimi liniami Jet Airlines. To może być ciekawe doświadczenie.
Poza tym wciąż się kłócimy... ciężka atmosfera...
6 komentarzy:
E tam, hinduskie linie nie są takie tragiczne.. Głowa do góry.
Dla pocieszenia
http://www.youtube.com/watch?v=YbJcO-C5-ts
W indyjskich liniach cała załoga odtańcowuje obowiązkowy wykład o światełkach i maskach tlenowych. Na koniec włączają się pasażerowie. Lot trwa przez to dłużej, ale jest na prawdę radosny.
ha! krzys! dzieki wielkie, wybiore sie we wrzesniu, na pewno :)))
heh. też lecę JetAirlines przez Brukselę - tyle, że we wtorek i powrotny mam 17 września :)miniemy się prawie na niebie.
Leciałam z nimi kiedyś już, do Indii chyba zresztą. Są całkiem ok.
:)
a co do tego niedźwiedzia w Rosji - "zastrzelili niedźwiedzia i trzy młode" WOW! Zemsta na miarę człowieka!
no a w takich alpach podobno jak tylko niedzwiedz dotknie smieci wyprodukowanych przez ludzi to od razu do odstrzalu... a bilet do polski moze przebukuje, na tydzien pozniej :)
Prześlij komentarz