Kolejny koncert w The Mansion. Jako pierwsi wystąpili The Gertrudes lokalne gwiazdy, zespół tak rozbudowany osobowo, że nie mieszczą się chyba na żadnej z kingstońskich scen. Oprócz świetnej wokalistki - bez specjalnych rewelacji. Po prostu za dużo ich.
A propos wokalistki: Marcin mówił, że słyszał ją kiedyś na koncercie w Artelu, gdy śpiewała w chórkach dla lokalnego rapera chińskiego pochodzenia, zaangażowanego w nurt kultury gejowskiej. Teksty piosenek były o tym, że co prawda w Kingston nie ma gej-baru, ale jest za to sporo żeglarzy i przystojnych chłopaków z Królewskiej Szkoły Wojskowej :)
Druga część wieczoru należała do Dave'a Clark'a i jego Woodshed Orchestra. Ucieszyliśmy się, gdy zobaczyliśmy znajomą czapeczkę Dave'a. On jest gwarancją dobrej zabawy. Jeszcze w Toronto, w niedzielne wieczory chodziliśmy do Tranzaca posłuchać The Woodchopper's Association którym z zapamiętaniem dyrygował. Teraz wrócił z trasy ze wschodniego wybrzeża, gdzie podobno występowali razem z The Arcade Fire, którymi również dowodził. No nie dziwię się. Facet jest Uber-Hipsterem, super-wodzirejem, w roli amuletu zawiesza sobie na szyi cytrynę, pisze dziwne wiersze, gra, śpiewa i rozbawia publiczność np udając kotka.
Zamiast szwendać się po knajpach nocą miałam do wyboru podróż canoe przez 1000 Wysp, z Joe, Hillary i 6 dzieciakami. Ale jakoś nie uśmiechało mi się, ani wiosłowanie w wieeelkim, 22-stopowym canoe, ani układanie dzieciaków do snu i gotowanie im posiłków :) Do tego od piątku na wyspie jest festiwal i mam nadzieję, że w końcu uda mi się w nim uczestniczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz