Niniejszym ostrzegam: ten wpis będzie o rzece, kajakach, wyspach rybach i ptakach.
Z tymi 1000 wysp to tak jak z Wawelem w Krakowie. Albo Jasną Górą w Częstochowie. Lokalsi zostawiają te atrakcje turystom, albo pielgrzymom. 1000 Wysp to najbliższy nam turystyczny cientr, 30 km stąd. Ślicznie tam, ale wiecie, stateczki, rejsy, rodziny, Zagraniczni Turyści (czyli Amerykanie) no jakoś nas to odstraszało do tej pory. Do momentu, gdy Marcin znalazł w sieci informację, że jakieś 10 z prawie 2000 wysp jest w zarządzie Parks Canada. I można tam nocować i uwaga: nie trzeba rezerwować miejsc campingowych.
Tu dygresja: gdy pierwszy raz wybraliśmy się do parku popływać kajakiem, było to jakieś 3 lata temu, zarezerwowaliśmy kajak w wypożyczalni, ale nie zarezerwowaliśmy miejsc campingowych. Jakież było nasze zdumienie i rozczarowanie, gdy okazało się, że w takim razie, nie mamy za bardzo dokąd płynąć bo nie mamy noclegu. Do tego jeszcze zażyczyliśmy sobie wtedy wielki, dwuosobowy, ciężki kajak. I jak obsługa parku wiedziona współczuciem wynalazła nam jakieś zapomniane miejsce nad uroczym Sunday Lake, to portaż tego przeogromnego kajaka przez 300 metrów lasu był praktycznie ponad nasze siły. Nie wspomnę już o uginającym się dachu toyotki, na którym ów kajak chwilę wieźliśmy. Ani o zdziwionych spojrzeniach napotkanych Kanadyjczyków, którzy nawet pokusili się o stwierdzenie że W ŻYCIU nie widzieli, żeby ktoś portażował kajak. W dodatku tandem.
Teraz już jesteśmy starsi i mądrzejsi. Wypożyczyliśmy właśnie taki ciężki kajak bo św. Wawrzyniec to duża rzeka i może nieźle bujać. No i nie ma żadnych portaży.
Wycieczka była bardzo udana, mieliśmy różne przygody, na przykład rozbiliśmy namiot pod drzewem na którym gniazdo miała rodzina rybołowów Ptaki radośnie obsrały nasz namiocik. Na tym samym campingu zostaliśmy okradzeni przez agresywne szopy. Porwały nam chleb, praktycznie na naszych oczach. Pewnie, że były tabliczki, uważać na agresywne szopy, chronić jedzenie, ale jak zwykle zignorowaliśmy ostrzeżenia. Raz prawie dopłynęliśmy do U.S.A (granica idzie rzeką) a raz jakiś niezbyt mądry wyrostek strzelał do nas z wiatrówki. No i na okrągło jeździły i huczały wielkie motorowe łodzie, o kształcie penisów, na pewno mające za zadanie coś kompensować właścicielom.
Został nam jeszcze na przyszłość ciekawy kawałek do przepłynięcia, w pobliżu Rockport i mostu do U.S.A Jeśli ktoś jest chętny przygód, zapraszamy :)
Tu kilka zdjęć, na zachętę:
rejs stateczkiem, 2 godz, 30 dol za osobę, nie trzeba machać wiosłem |
to tylko kawałek tej dużej rzeki |
łódź w kształcie sami wiecie czego :) |
4 komentarze:
I'm on a boat!
(wiem, mało oryginalne)
ale pasuje :)
no właśnie. ja takim lanserskim turystycznym statkiem płynęłam z Ivy Lea więcej razy niż promem do Tyńca kurcze. A wolałabym kajakiem, a jakże. Na wyspie Boldt'a też jeszcze nie byłam, bo lanserski rejs to zawsze ten krótszy, godzinny. za to do Tyńca mogę nadrobić wkrótce bo do PL lecę. :-)
o! ja tez sie wybieram. za miesiac. jak dlugo bedziesz w polsce?
Prześlij komentarz