Piękna złota polska jesień, czy można ją wymienić na indiańskie lato? Nie do końca, w Kanadzie nie ma kasztanów, a tu, wczoraj, oberwałam takim kasztanem, co z drzewa spadł. Może w Kanadzie kasztany nie rosną, bo spadając mogą powodować wypadki? I później taki uderzony kasztanem domagać się będzie odszkodowania od zarządu zieleni miejskiej, za guza na głowie.
Parę dni przed wyjazdem wyciągnęłam kartę tarota ordinariness A dziś zbierałam jabłka. Najmniejsze i najkwaśniejsze jabłuszka na świecie ale z własnego (rodziców) ogrodu. Na gorzki kompot.
Jutro Kraków, w weekend Bieszczady. I nawet z ambasady się odezwali. Telefon obudził mnie o 10.45 rano :)
coś tam coś tam. czyli nie można ucieć od samego siebie, przenosząc się z miejsca na miejsce.
środa, 28 września 2011
piątek, 23 września 2011
denial
Najpierw kupiłam zły bilet powrotny, na 21 października zamiast na 21 września. Biletu nie można było zwrócić. Przepadł. Później planowaliśmy wspólny wyjazd do Polski w maju, na ślub kolegi Marcina, ale okazało się, że mogę mieć problemy na granicy i zrezygnowaliśmy z lotu (za drobną opłatą, of kors. To znaczy, ja musiałam zrezygnować, bo Marcin poleciał). Następnie kupiłam bilet na 17 września, ale trzeba było go przebukować o tydzień później. Co też zrobiłam, za drobną, jak zwykle, opłatą. A następnie ten przebukowany bilet całkowicie i nieświadomie wykasowałam ze swojej poczty. Nie ma. Zniknął. Koniec. Ani w koszu, ani w draftach ani nigdzie. Jednak sprytne hinduskie linie lotnicze mają niestety opcję ponownego wydruku biletu ze swojej strony internetowej... Pakować też mi się nie chce...
środa, 21 września 2011
maraton
Rozpoczęliśmy w piątek, u Agi i Błażeja. Najpierw sushi w miejscu bardziej przypominającym fabrykę niż restaurację, później psychodeliczna galeria, tequila w knajpie jak z Krakowa, biforek w lofcie vis a vis rzeźni, rozmowy o egzystencjalnym kryzysie, urodziny z których nas wyrzucili, znalezione na ulicy kluczyki do mazdy, pół godziny w kolejce do klubu z tancerką go-go, 20 dolarów podniesione z klubowej podłogi i natychmiast przepite, powrót o 4 nad ranem, o 9 telefon, że Michał już jest na miejscu.
Później było trochę wolniej, kawa u Natalii i opowieści z festiwalu, poutine która śniła się Michałowi chyba kolejne 3 noce, a w niedzielę Frontenac. Pogubiliśmy się trochę i musieliśmy wędrować z canoe na plecach dobry kilometr szlakiem, zamiast przenieść szybko łódkę zwykłym portażem. Wyszło więcej chodzenia niż pływania. Za to znalazłam na ścieżce profesjonalny dzwonek anty-misiowy. A Michał ugotował risotto. Mniam.
Odwiedziliśmy też Anię w Yarkerze , popłynęliśmy na 1000 wysp, usiedliśmy na chwilę w Grad Clubie, bawiliśmy się na garażowym koncercie i obejrzeliśmy naprawdę świetny film
Tu parę zdjęć:
Reszta na blogu u Michała
Miło było bardzo. Dużo się działo, ale nie za intensywnie. Tak jak lubię :)
P.S. To, że piszę głównie o rzeczach przyjemnych, wycieczkach, spotkaniach, koncertach, filmach nie oznacza, że nie przydarzają się nam rzeczy smutne, głupie, straszne, przykre, absurdalne oraz inne. Ale nie potrafię za bardzo o nich pisać, w każdym razie nie w formule blogowej.
Później było trochę wolniej, kawa u Natalii i opowieści z festiwalu, poutine która śniła się Michałowi chyba kolejne 3 noce, a w niedzielę Frontenac. Pogubiliśmy się trochę i musieliśmy wędrować z canoe na plecach dobry kilometr szlakiem, zamiast przenieść szybko łódkę zwykłym portażem. Wyszło więcej chodzenia niż pływania. Za to znalazłam na ścieżce profesjonalny dzwonek anty-misiowy. A Michał ugotował risotto. Mniam.
Odwiedziliśmy też Anię w Yarkerze , popłynęliśmy na 1000 wysp, usiedliśmy na chwilę w Grad Clubie, bawiliśmy się na garażowym koncercie i obejrzeliśmy naprawdę świetny film
Tu parę zdjęć:
Reszta na blogu u Michała
Miło było bardzo. Dużo się działo, ale nie za intensywnie. Tak jak lubię :)
P.S. To, że piszę głównie o rzeczach przyjemnych, wycieczkach, spotkaniach, koncertach, filmach nie oznacza, że nie przydarzają się nam rzeczy smutne, głupie, straszne, przykre, absurdalne oraz inne. Ale nie potrafię za bardzo o nich pisać, w każdym razie nie w formule blogowej.
wtorek, 13 września 2011
zagadka
Czym zajmowaliśmy się przez ostatni tydzień? Właśnie tym:
Poza tym obejrzeliśmy sporo Herzoga, ten z zahipnotyzowanymi aktorami, ten o misiach i ten o jaskiniach. Wygrały jaskinie.
Poza tym obejrzeliśmy sporo Herzoga, ten z zahipnotyzowanymi aktorami, ten o misiach i ten o jaskiniach. Wygrały jaskinie.
środa, 7 września 2011
przerywnik
Że Poland\Holland to wiadomo. Kiedyś zapytano nas, czy miejsce z którego pochodzimy (Poland) to ta miejscowość w Północnym Ontario.
Ostatnio jedliśmy kolację z Irańczykami, bardzo było miło, Irańczycy mają podobne poczucie humoru, podobne problemy z asymilacją w Kanadzie, jedynie nie piją alkoholu, a jeśli już im się zdarzy wypić, to wtedy recytują wiersze swoich poetów - mistyków. No więc rozmowa toczyła się gładko, Irańczyk poprosił, żeby opowiedzieć coś więcej o Polsce, bo ma słabe o niej pojęcie. Zaczęliśmy wymieniać znanych Polaków i na hasło "Chopin" kolega ożywił się i mówi że zna i kojarzy. Na to jego dziewczyna: ale kochanie, tu chodzi o kogoś innego, nie o Seana Penna!
A propos Seana Penna - serdecznie odradzam film Drzewo życia Chyba że ktoś jest ciekawy, co do cholery robią tam dinozaury.
Za to polecam Micmacs I tak, zgadzam się że Jeunet wciąż robi ten sam film, ale ja nie uważam tego za zarzut.
Ostatnio jedliśmy kolację z Irańczykami, bardzo było miło, Irańczycy mają podobne poczucie humoru, podobne problemy z asymilacją w Kanadzie, jedynie nie piją alkoholu, a jeśli już im się zdarzy wypić, to wtedy recytują wiersze swoich poetów - mistyków. No więc rozmowa toczyła się gładko, Irańczyk poprosił, żeby opowiedzieć coś więcej o Polsce, bo ma słabe o niej pojęcie. Zaczęliśmy wymieniać znanych Polaków i na hasło "Chopin" kolega ożywił się i mówi że zna i kojarzy. Na to jego dziewczyna: ale kochanie, tu chodzi o kogoś innego, nie o Seana Penna!
A propos Seana Penna - serdecznie odradzam film Drzewo życia Chyba że ktoś jest ciekawy, co do cholery robią tam dinozaury.
Za to polecam Micmacs I tak, zgadzam się że Jeunet wciąż robi ten sam film, ale ja nie uważam tego za zarzut.
niedziela, 4 września 2011
diefenbunker i kanał rideau
Poczucie zagrożenia w tym ogromnym kraju, który za sąsiada i przyjaciela ma Stany Zjednoczone wydaje się być nieco nie na miejscu. Ale historia óczy, że nie zawsze tak było. Prowadzono przecież wojny z Francją i USA, że o ludności rdzennej nie wspomnę. Po wojnach starano się wyciągać wnioski, budując fortyfikacje, umocnienia i kanały. Dzięki temu Kingston cieszy się kilkoma zabytkowymi wieżami obronnymi i Kanałem Rideau Mam nadzieję, że kiedyś przepłyniemy cały kanał, wpływając triumfalnie do Ottawy, albo zimą, przebiegniemy na nartach Rideau Trail i wtedy doczeka się on odrębnego, w pełni zasłużonego wpisu.
Dziś byliśmy jedynie nad śluzą w Jones Falls podobno najbardziej skomplikowaną do zaprojektowania i zbudowania z uwagi na największą różnicę poziomów. Ja tam się na śluzach nie znam, ale było ładnie. O tak:
Nad śluzę wpadliśmy, wracając z Ottawy (a właściwie z Carp'ia ) z zimnowojennego muzeum, które mieści się w dawnym schronie przeciwatomowym dla kanadyjskich notabli, czyli z Diefenbunkra. Bo podczas zimnej wojny Kanada była przekonana, że będzie pierwszym celem radzieckich pocisków z głowicami atomowymi. Niezła jazda. Sprawdźcie stronkę muzeum, można pograć w zimnowojenne, szpiegowskie gry.
http://www.diefenbunker.ca/en_index.shtml
Doświadczenie było ciekawe, zupełnie jak w tym słynnym filmie Pierwszy raz zwiedzałam takie miejsce gdyż na ogół historia wojskowości mnie nie interesuje. Tak samo jak zwiedzanie zoo.
W każdym razie wszystko tam mieli, szpital, dentystę, kanadyjską rezerwę złota, izolatkę dla wariatów, gabinet premiera, stołówkę. W bunkrze było miejsce dla 535 osób, żaden z urzędników i wojskowych nie mógł tam zabrać swojej rodziny. Budowa była otoczona tajemnicą, choć i tak podobno dyplomaci radzieccy przychodzili pod płot, podglądać. Ale grzecznie poproszono ich o opuszczenie terenu budowy.
Muzeum ciekawe, dużo rodaków wśród zwiedzających :) kilka wystaw tematycznych, np poczet fizyków, którzy podarowali światu bombę, a także zdjęcia z Hiroshimy i Nagasaki.
A tematem wspólnym dzisiejszej wycieczki było to, że ani Kanał Rideau, ani Diefenbunker nigdy nie służyły celom, dla których zostały wybudowane.
Dziś byliśmy jedynie nad śluzą w Jones Falls podobno najbardziej skomplikowaną do zaprojektowania i zbudowania z uwagi na największą różnicę poziomów. Ja tam się na śluzach nie znam, ale było ładnie. O tak:
Nad śluzę wpadliśmy, wracając z Ottawy (a właściwie z Carp'ia ) z zimnowojennego muzeum, które mieści się w dawnym schronie przeciwatomowym dla kanadyjskich notabli, czyli z Diefenbunkra. Bo podczas zimnej wojny Kanada była przekonana, że będzie pierwszym celem radzieckich pocisków z głowicami atomowymi. Niezła jazda. Sprawdźcie stronkę muzeum, można pograć w zimnowojenne, szpiegowskie gry.
http://www.diefenbunker.ca/en_index.shtml
Doświadczenie było ciekawe, zupełnie jak w tym słynnym filmie Pierwszy raz zwiedzałam takie miejsce gdyż na ogół historia wojskowości mnie nie interesuje. Tak samo jak zwiedzanie zoo.
W każdym razie wszystko tam mieli, szpital, dentystę, kanadyjską rezerwę złota, izolatkę dla wariatów, gabinet premiera, stołówkę. W bunkrze było miejsce dla 535 osób, żaden z urzędników i wojskowych nie mógł tam zabrać swojej rodziny. Budowa była otoczona tajemnicą, choć i tak podobno dyplomaci radzieccy przychodzili pod płot, podglądać. Ale grzecznie poproszono ich o opuszczenie terenu budowy.
Muzeum ciekawe, dużo rodaków wśród zwiedzających :) kilka wystaw tematycznych, np poczet fizyków, którzy podarowali światu bombę, a także zdjęcia z Hiroshimy i Nagasaki.
A tematem wspólnym dzisiejszej wycieczki było to, że ani Kanał Rideau, ani Diefenbunker nigdy nie służyły celom, dla których zostały wybudowane.
BOMBA! |
w gabinecie radiologicznym |
dentysta-sadysta |
szpieg radziecki |
tunel |
czwartek, 1 września 2011
ostatnie dni lata
Koncert folkowy był taki sobie - głównie dlatego, że liczyliśmy na imprezę po koncercie, ale nikt nas nie zaprosił. Wszystko działo się na wsi, w ogródku bardzo fajnej księgarni Jako że koncert odbywał się w sobotnie popołudnie, widownia składała się głównie z kilkuletnich dziewczynek i ich rodziców. To ciekawe, bo wszystkim moim znajomym rodzą się chłopcy, a w takim Tamworth - proszę, same dziewczynki.
W niedzielę zabraliśmy Caroline i jej canoe i pojechaliśmy na camping rozpoznawczy, do miejsca w którym zgubił się Marcin. Jechał sobie kiedyś do Sudbury, jechał i się zgubił, nadłożył ponad godzinę drogi ale odkrył park nad rzeką Bonnechere i Round Lake.
Po drodze do parku można zwiedzić jaskinie Zwiedzanie odbywa się w grupie, z przewodnikiem. W naszym przypadku była to przewodniczka. Cała wycieczka trwała ok godziny, narracja koncentrowała się na osobie Toma Jakiegośtam który jako pierwszy zszedł do jaskin, wszystko byłoby jak zawsze, gdyby nie obecność w grupie zwiedzających dwóch Piekielnych Urwisów, tak gdzieś w wieku 5-7 lat. Taki koszmar wszystkich przewodników świata, żarty przewodniczki nie były śmieszne w ogóle, a z żartów łobuzów zaśmiewała się cała wycieczka. Np stwierdzili, że to nie bóbr, a przewodniczka, pogryzła instalację odwadniającą jaskinie. Ciekawe, że ich tata praktycznie ani raz się nie uniósł i nie stracił do nich cierpliwości.
Do parku dotarliśmy późnym popołudniem, z przerwą na lanczyk w restauracji serwującej sznycle
Pogoda nie była zachęcająca, huragan Irene przetaczał się nad kontynentem, ale na północ deszcz nie dotarł, jedynie było wietrznie. Nie przeszkodziło nam to w wieczornym wiosłowaniu. Z tym, że 3 osoby w małym canoe to nie lada wyzwanie. Wycieczka bardzo się udała, zapaliliśmy ognisko, piliśmy tequilę, zagryzając cytrynowymi muffinkami, śpiewaliśmy hymny i autorskie piosenki o ciężkim przeżyciu jakim dla panny młodej jest dzień ślubu. Piosenkę napisała Caroline, po tym jak została zaproszona na 31 wesele w swoim życiu.
W poniedziałek wypogodziło się, parę godzin spędziliśmy na plaży, być może było to ostatnie plażowanie tego lata...
W niedzielę zabraliśmy Caroline i jej canoe i pojechaliśmy na camping rozpoznawczy, do miejsca w którym zgubił się Marcin. Jechał sobie kiedyś do Sudbury, jechał i się zgubił, nadłożył ponad godzinę drogi ale odkrył park nad rzeką Bonnechere i Round Lake.
Po drodze do parku można zwiedzić jaskinie Zwiedzanie odbywa się w grupie, z przewodnikiem. W naszym przypadku była to przewodniczka. Cała wycieczka trwała ok godziny, narracja koncentrowała się na osobie Toma Jakiegośtam który jako pierwszy zszedł do jaskin, wszystko byłoby jak zawsze, gdyby nie obecność w grupie zwiedzających dwóch Piekielnych Urwisów, tak gdzieś w wieku 5-7 lat. Taki koszmar wszystkich przewodników świata, żarty przewodniczki nie były śmieszne w ogóle, a z żartów łobuzów zaśmiewała się cała wycieczka. Np stwierdzili, że to nie bóbr, a przewodniczka, pogryzła instalację odwadniającą jaskinie. Ciekawe, że ich tata praktycznie ani raz się nie uniósł i nie stracił do nich cierpliwości.
Do parku dotarliśmy późnym popołudniem, z przerwą na lanczyk w restauracji serwującej sznycle
Pogoda nie była zachęcająca, huragan Irene przetaczał się nad kontynentem, ale na północ deszcz nie dotarł, jedynie było wietrznie. Nie przeszkodziło nam to w wieczornym wiosłowaniu. Z tym, że 3 osoby w małym canoe to nie lada wyzwanie. Wycieczka bardzo się udała, zapaliliśmy ognisko, piliśmy tequilę, zagryzając cytrynowymi muffinkami, śpiewaliśmy hymny i autorskie piosenki o ciężkim przeżyciu jakim dla panny młodej jest dzień ślubu. Piosenkę napisała Caroline, po tym jak została zaproszona na 31 wesele w swoim życiu.
W poniedziałek wypogodziło się, parę godzin spędziliśmy na plaży, być może było to ostatnie plażowanie tego lata...
urwisy |
romantycznie |
meandrująca rzeka |
leżeć na plaży, patrzeć na chmury typu cumulus w kolorze białym, a niebo jest przy tym nieeeeebieeeeskie! |
Subskrybuj:
Posty (Atom)