Jak ciepło! jak miło! jak cudownie! Niekończące się wakacje :) We czwartek byliśmy na plaży, na wyspie Wolfe'a, razem ze znajomymi Francuzami. Damian z Marcinem urwali sie trochę z pracy i pojechaliśmy na rowerach. To niezła wycieczka, 10 km w jedna stronę +20 min na promie. Dobrze, że okropna, 5-km droga szutrowa którą trzeba jechać pod wiatr jest juz wyasfaltowana. Na plażę dotarlismy popołudniem, było pusto, tylko trochę glonów w wodzie i gdzieniegdzie martwe wielkie ryby, pożerane przez białe robale. Ale poza tym jest tam bardzo ładnie. Nawiązaliśmy krótką konwersację z 23-letnim Kanadyjczykiem, któremu nie mieściło się w głowie, że obcokrajowcy żeby pracować, potrzebują specjalnego zezwolenia. Eh, Canada... W drodze powrotnej widzieliśmy ogrooomnego skunksa. Ale daleko. I nie wypuścił smrodku.
W piątek znów popłynęliśmy na wyspę, bo grał Chris Brown , w którym się zakochałam. Koncert był taki sobie, bo tym razem Chris wystepował z zespołem country. My nie lubimy country. Od country boli głowa. Na szczęście przyszło sporo znajomych, można było zapoznać się z najnowszymi ploteczkami z wyspy, oraz dowiedzieć, że jest dom do wynajęcia. Ładny, żółty, zaraz obok przystani. Za jedyne 1200 dol miesięcznie. No więc niestety nie w tym życiu :) choć gdybyśmy zamieszkali na wyspie to może stalibyśmy się na tyle atrakcyjni, że ktoś by nas w końcu z rodziny odwiedził.
W sobotę byliśmy na spacerze, nad ślicznym małym jeziorkiem. Oprócz jeziorka w okolicy jest stara kopalnia miki i można sobie tę mikę oglądać, jak się błyszczy i łuszczy. No i spotkał nas jeżozwierz! Myślałam że to takie mityczne raczej zwierzę, ale nie, ten żył i chodził sobie pokracznie po lesie, nawet wdrapał się na drzewo - jeżozwierzowe :) Słodki był! Aha one po polsku nazywają się ursony - ile to można się ciekawych rzeczy dowiedzieć, przy okazji pisania bloga.
W niedzielę intensywnie ćwiczyłam jogę z taką dziwną instruktorką z Ottawy, co krzyczy i bywa niemiła dla studentów. Ale dobrze prowadzi zajęcia. A później był potluck, czyli składkowy obiad, w pięknym ogrodzie, w towarzystwie emerytów i dzieci. Dzieci były zabawne, a emeryci to starzy hippisi. Wróciłam wieczorem do domu a tam impreza na całego, jacyś couchserferzy, Byron który ostatnio sie u nas zadomowił, Caroline i inni Francuzi z jeszcze jedną Francuzką. No miło. Kolejny tydzień też będzie ciepły i słoneczny!
3 komentarze:
no, no, faktycznie, wyspa brzmi dość atrakcyjnie... :] może jednak?
fajnie macie - słońce, czas wolny, ,przyroda, francuskie towarzystwo, hipisi, joga,narzekasz sobie na brak gości... tylko dlaczego zdychają te ryby??
no właśnie. z rybami to nigdy nic nie wiadomo. może po prostu żyły za długo?
Prześlij komentarz