czwartek, 30 sierpnia 2012

Widziałam orła cień!

A właściwie całego orła. Siedział na drzewie i machał nogami. O tak:


Ale po kolei. Mieliśmy trzy wolne dni i wyruszylismy na długo planowaną wycieczkę do Quebecu. Tak trochę zastępczno, nie podróżujemy zagranicznie, to chociaż do innej prowincji się wybraliśmy. A w Quebecu wiadomo, wszystko jest inne. Nie można na przykład skręcać w prawo na czerwonym świetle.

Pojechaliśmy do miejsca niezbyt popularnego turystycznie, jakieś 200 km na północ od Ottawy. Znajduje się tam rezewat przyrodniczy La Vérendrye, o powierchni porównywalnej do Algonquinu, ale rocznie odwiedza to miejsce 5000 turystów a Algonquin 200 000. Mają też 800 km tras na kanu/kajaki. Wygladało zachęcająco. To, że spora częśc tych tras to whitewater, dowiedziałam sie na miejscu, bo nie chciało mi się czytać informacji w internecie.

Wyjechaliśmy z Kingston w sobotę wieczór, mając w planie nocleg w Maniwaki. To jedyne większe miasteczko przed La Vérendrye, opanowane przez zakon księży Oblatów i otoczone rezewatem indiańskim. Dojechaliśmy tam późną nocą, na oparach benzyny, gdyż jedyna stacja benzynowa w Wakefield, która powinna była być otwarta w sobotę wieczorem, okazała się nieczyna. Ale nasza toyotka to wspaniały samochód, i tym razem również dałą radę, dzielna dziewczynka, nie odmówiła posłuszeństwa w żadnym tam Kazabazua ani Kitigan Zibi i szczęśliwie dojechaliśmy do miasteczka.

Motel w Maniwaki okazał się być burdelem więc zmuszeni byliśmy poszukać droższego noclegu, w bardzo symapatycznej Oberży Flisaków, będącej jednocześnie SPA. Na SPA nie mieliśmy czasu, bo z oddali dobiegły nas dzwięki muzyki. Pośpiesznie udaliśmy sie w jej kierunku, mając nadzieję na jakiś lokalny festiwal pieczenia prosiaka czy coś takiego. Ale, ku naszemu zaskoczeniu okazało się, że był to całkiem dobry koncert a właściwie jego końcówka, z okazji festiwalu kajakowego, który się odbywał przy lokalnej szkole. I wtedy właśnie przypomnieliśmy sobie, że nasza znajoma, z wyspy Wolfe'a wybierała się z rodziną na jakiś festiwal kajakowy za Ottawą...

W sobotę wieczór było już zbyt późno aby się spotkać, choć festiwalowicze dzielnie imprezowali, siedząc w pontonach. Za to rano zjedliśmy wspólnie śniadanie. Hilary była bardzo zaskoczona naszym przyjazdem, w ogóle nie spodziewała się nas tam zobaczyć, zresztą i vice versa :) Tu można obejrzeć co robią ci wariaci od whitewater: http://www.gatineau.org/en/gallery Materiał video tym razem po francusku, tfu kebecku, ale nie zniechęcajcie się :)

Po takich przygodach dotarliśmy do wypożyczalni kanu. I wtedy znów okazało się że w Quebecu jest inaczej. W Ontario, jak pożyczamy łódkę, nikt się nie czepa, dają nam jakieś kanu, pianki, wiosła i wio. A tu był cały cyrk. Pobarli 230 dol kaucji z karty kredytowej. Sprawdzili, czy w piankach nie ma dziur. i czy wiosła nie są powykrzywiane (!!!!) Jak gość zaczął zaznaczać czarnym markerem uprzednio powstałe uszkodzenia na łódce i nanosić je na szkic (jak w wypożyczalni samochodów) to wymiękłam.   No ale pomyśleliśmy, że może to przez większą ilość tras z whitewater, jest większa szansa powstania uszkodzeń.

Wycieczkę można podsumować w paru punktach:

1. Zaobserwowane dzikie zwierzęta: Orzeł amerykański, taki jak z patriotycznych obrazków USA (ale dlaczego w Quebecu?) i wściekłe wiewiórki, rzucające w nas patykami. Misiów zero. Ciekawa jestem, gdzie one się kryją. Wszyscy nas zawsze straszą tymi misiami. Nigdy żadnego nie widzieliśmy.

2. Prognoza pogody: w ogóle zero odniesienia do rzeczywistości. 2 dni miały być słoneczne i bezwietrzne, w poniedziałek miało padać i grzmieć. Burzę odgoniliśmy przy ognisku ale takiego wiatru jaki nas dopadł na jeziorze we wtorek to nikt z nas nie zamawiał. W pewnym momencie miałam wątpliwości, czy dopłyniemy do bazy, a zostało nam wtedy jedynie 3 km do końca... Wiatr to największy czynnik ryzyka przy wiosłowaniu. No ale znowu się udało.

3. Kempingowe zwyczaje Kebeków: Miejsca kempingowe na mapce były oznaczone jako jedno i wielo-namiotowe. I znów, w Ontario to nie do wyobrażenia, żeby ktoś dołączył się do już zajętego kempigu, no chyba że jest jakaś wyjątkowa sytuacja, załamanie pogody, wszystkie inne miejsca zajęte, no nie wiem. A tu nam się zdarzyło.  W poniedziałek trochę lało, ale po południu sie wypogodziło. I wtedy na "nasz" kemping" przypłynęło kanu z panem w wieku ok 50+ i jego dwoma synami-nastolatkami. A dosłownie 10 min wiosłowania dalej były 2 inne PUSTE kampingi. No to się zwinęliśmy i odpłynęliśmy. Co spowodowało dyskusję między nami, czy jestem socjopatką i do jakiego stopnia nienawidzę ludzi. Nie wiem czy ludzi w ogólności ale nastoletnich chłopców to tak, z pewnością wolę unikać. Szczególnie na kempigu, gdy wokół las jezioro i cisza a oni się drą. Dla wjaśnienia dodam, że ten "nasz" kemping był oznaczony jako 3-namiotowy.

4. Klimat i fajność: Bardzo fajne miejsce do wiosłowania, polecam bo czuć już tam wiatr wiejący od Zatoki Hudsona i lasy mają taki bardziej hmmm, syberyjski wygląd. No i grzybów zatrzęsienie! Co prowadzi mnie do tematu:

5. Jedzenie: Gdyby mój mąż nie był fizykiem to mógłby zająć się profesjonalnie pisaniem książek kucharskich o jedzeniu kempingowym. Ugotował dwa dania, "grzybową extravaganzę" i "warzywa duszone w białym winie z serem cheddar". Mniam mniam. A w domu jeszcze z zebranych maślaków zrobił pyszna kolację, maślaki z rozmarynem, pycha!

A tu trochę zdjęć:

Bobrza tama do sforsowania

very romantic

haute cuisine en camping

wiadomo co

groźnie było momentami

ale wszystko dobrze się skończyło.

W nagrodę zatrzymalismy się w najmodniejszym obecnie hipsterskim miasteczku czyli w Wakefield, gdzie zjedliśmy wspaniały obiad w Bistro Chez Eric  (Marcin: tilapia z risottem bakłażanowym, ja: łosoś w syropie klonowym z babką ziemniaczaną i fenkułem) i obejrzeliśmy lokalna atrakcję czyli kryty most:



I to koniec wycieczki.






poniedziałek, 20 sierpnia 2012

optymistycznie w poniedziałek

Muzyka z Afryki. Taka:


i taka:


O!

prośba o rekomendacje

Czytacie ostatnio coś fajnego? Pytam o wszystko: książki, gazety i czasopisma. Możecie coś polecić?

niedziela, 19 sierpnia 2012

dziwne filmy

Mamy takich ciekawych znajomych w Toronto, którzy raz do roku obdarowywują nas filmem. Najczęściej polecają ten darowany film w taki skromny sposób, no że cos takiego ostatnio widzieli, że troche ciekawe, ale w sumie dziwne i że nie wiadomo, czy będzie nam się podobać, bo to komedia i w ogóle niepoważne. Jak na razie trafili w 100% w nasz gust. Co ciekawe, każdy z tych filmów ogladamy po kłótni, albo w jakimś nerwowym czasie. I całkiem przypadkiem, większość naszych problemów jest w tych filmach pokazana, a następnie wyśmiana. Nie wiem, co ci znajomi sobie o nas myślą i dlaczego są aż tak precyzjni, ale duży szacun. I wielkie dzięki :) Lista filmów w porządku chronologicznym:

1. Artois the Goat 



2. Immaculate Conception of Little Dizzle



3. Young Adult




Ten ostatni to prawdziwy hit. Od piątku dręczy mnie pytanie, skąd twórcy to wszystko wiedzą i czy takie zaburzenia można leczyć.

W każdym razie, wszystkie filmy serdecznie polecamy.

środa, 8 sierpnia 2012

Howe Island

To było nasze drugie podejście do Howe Island. Poprzednie zakończyło się po 2 górkach i pękniętej dętce w rowerze Marcina. Tym razem dotarliśmy do celu czyli śmiesznego, kablowego mikro-promu który pływa pomiędzy wyspą Howe a Gananoque. Trasa wycieczki liczyła bagatela 60 km (w tym 10 km bocznych dróg z okazji zgubienia się ). Po 30 kilometrze miałam naprawdę dość, a w nocy ból mięśni nie pozwalał mi zasnąć.

"Duży" prom

Howe Island

"Mały" prom

Widok na Howe Island

Girls' night out

Wieczorek panieński z dziewczynami z  Wydziału Fizyki. Jadłyśmy sushi i grałyśmy w kręgle. Dla mnie nowością były kręgle, dla koleżanki z Kamerunu - sushi. Bardzo sympatycznie.  Rozmowy były o tym, czy całowanie się w laboratorium może wpływać na sterylność pomieszczenia. I że w ogóle to trochę nie wypada. Poczułam się jak w Big Bang Theory. Wieczorek zakończył się w The Mansion nad dzbankiem piwa o 2 nad ranem, więc nie najgorzej.

small talk

 -  Alina, ludzie uwielbiają rozmawiać. Sprzedajesz im kawę i pytasz: jak mija Ci lato? Zobacz jak fajnie można nawiązać rozmowę z klientem.
- OK Danny.
Podchodzi klientka.
- Jak mija Ci lato? Pyta zadowolony z siebie Danny.
- No wiesz, nie najlepiej. Ona na to. Nasza córka miała wypadek samochodowy na autostradzie, tu w Kingston, 6 tygodni spędziła w szpitalu na intensywnej terapii. Teraz już w domu powoli dochodzi do siebie. Nie wiadomo co będzie dalej.
- .... (Danny)

Tak. Small talk rulezz.