W ogóle mieliśmy wątpliwości, czy płynąć. Ogłoszono zakaz palenia ognisk w północnym Ontario i perspektywa campingu bez pieczonych ziemniaków i kukurydzy nie wydawała nam się zachęcająca. Ale prognoza pogody była bardzo obiecująca, w nocy +15 stopni, nie to co koszmarne zeszłoroczne zimno w Killarney. Popłynęliśmy więc, tym bardziej, że rzeka jest ważna z uwagi na pionierską historię Kanady, w XVII i XVIII wieku kwitł tu handel bobrzymi skórkami. Łączy ona szlaki wodne, między Wschodnią a Zachodnią Kanadą. Po upadku przemysłu drzewnego turystykę na rzece rozpoczęli Amerykanie, do dzis gości przyjmuje m.in ośrodek Klubu Dżentelmenów z Kentucky.
Popłynęliśmy trasą zaproponowaną przez naszego ulubionego autora przewodników, Kevina Callana, w dół rzeki Wschodnim Kanałem, aż do Georgian Bay i powrót Kanałem Głównym. 3 dni niezłego wiosłowania. Pierwszy nocleg, polecony przez bardzo miłego pana Kolasky, wypadł nam przy ogromnej bobrzej tamie. Bobra również udało nam się zobaczyć i usłyszeć jak wskoczył do wody, to był pewnie jakiś przodek tego Pra-Bobra. Nie dał się spryciarz sfotografować, ale tama (jej fragment) wyglądala tak:
Obozowisko nasze ograniczyło się do turystycznego kocherka:
Poza tym naprawde było ciepło:
Stresującym elementem wycieczki były otwarte wody Georgian Bay. Ale mieliśmy szczęście, właściwie nie wiało i kolejny obóz rozbiliśmy na Wyspie Sabinek:
Przy okazji chciałam z dumą zaprezentować nasz namiot. Przedstawione zdjęcie nie oddaje w pełni jak wspaniały on jest. Ta biała płachta na czubku była kiedyś klapką wentylacyjną, która niestety się zagubiła. W zamian świetnie sprawdza się klapka zrobiona z worka na śmieci w kolorze białym, przywiązana sznurkiem konopnym do masztu:
Nie wspomnę o rurkach, które utrzymują namiot w pionie, gdyż jest to system tak skomplikowany, składający się z różnej długości oryginalnych rurek i dodatkowych rurek zakupionych w Kanadyjskiej Oponie, że do prawidłowego ich rozmieszczenia konieczna jest cierpliwość fizyka eksperymentalnego! Chciałam również wyjaśnić, że to drzewo na zdjęciu powyżej to nie fotmontaż.
Po tej krótkiej dygresji wróćmy na błękitne wody zatoki.
Naprawdę mieliśmy szczęście, że nie wiało. Natomiast nawigacja okazała się być niejakim wyzwaniem, w pewnym momencie nie mogliśmy się połapać, w którą z odnóg rzeki powinniśmy wpłynąć, aby bezpiecznie wrócić do mariny. Widok z góry nie ułatwiał syuacji:
Pomógł kompas, mielismy oczywiście w pamięci, że wskazuje on północ z odchyleniem ok 11 stopni z uwagi na wpływ bieguna magnetycznego.
Na ostatnim campingu zaatakowały nas komary. Atak trwał godzinę i został przez nas dzielnie odparty. Teraz już wiemy, jak się bronić przed tymi psiekrwiami. Wieczorkiem siedzieliśmy sobie na skale i obserwowaliśmy różne rodzej zmierzchu tj. zmierzch astronomiczny i zmierzch właściwy.
Tu poniżej zmierzch astronomiczny:
Przy zmierzchu właściwym trudno jest zrobić zdjęcie.
Wycieczkę zakończyliśmy przy historycznej tabliczce i wodospadach, nad którymi zginęło kilku misjonarzy co Indian chcieli nawracać. Nie mieli odpowiednich ubranek, biedacy. Sandały i habity nie chroniły ani przed zimenm, ani przed robactwem...
Jeśli wydaje się Wam, że juz gdzieś widzieliście bardzo podobne zdjęcia to pamiętajcie, to jest zupełnie inna rzeka!
3 komentarze:
Nipissing. Doprawdy zabawne.
Dobroduszne drzewo w ostatniej chwili uratowała Was przed zgnieceniem przez niedobroduszne drzewo. A może to był Przedwieczny Bóbr?
Może! wyspa była dośc dzika więc mógł tam sobie pomieszkiwać. Obawiam się jedynie że byłby gdzieś mniej więcej jej rozmiarów :)
Prześlij komentarz