wtorek, 29 maja 2012

piosenka na dziś

człowieka to trudno zadowolić, w zimie za zimno, w lecie za gorąco... jacyś chętni na przejażdzkę do Yukonu? :)


poniedziałek, 28 maja 2012

król jest nagi

Margaret Sutherland, lokalna artystka postanowiła sporządzić portet urzędującego premiera Kanady, Stephena Harpera. Dzieło wystawiła lokalna biblioteka. Sportretowany premier wyglada  tak

Cena dzieła to 5 tysięcy dolarów. Kanadyjskich. ale zawsze. Już znalazł się kupiec, z Quebecu, oczywiście. Nie udało nam się obejrzeć obrazu, bo gdy udaliśmy się do biblioteki to zostaliśmy poinformowani, że w sali, gdzie wystawiono dzieło odbywa sie jakies spotkanie i jest ona niedostepna. Tak, akurat. Osobiście najbardziej podoba mi się ta kobieta serwująca ohydną kawę z Tim Horton's.

Obraz, choć satyryczny w wymowie jest jednocześnie pochlebstwem, bo kształty premiera są jak z photoshopa. W rzeczywistości posiada on spasiony brzuszek. Ale wiadomo, dba o kraj, nie ma czasu zadbać o siebie. Najlepsza była w tym wszystkim rekacja biura prasowego premiera, które stwierdziło, że obraz przyjeło bez zadowolenia, gdyż S. Harper  powszechnie znany jest ze swojej miłości do kotów, a na obrazie widnieje pies. Szczęśliwy to kraj, gdzie w takich warunkach toczy się dyskusja o polityce :)




wtorek, 22 maja 2012

rzeka

W epoce lodowcowej obszar dziesiejszego jeziora Huron pokrywało dużo większe jezioro Algonquin. Jego pozostałościami są dziś m.in Georgian Bay, French River i jezioro Nipissing. Kiedy lód stopniał, z jezora Huron wyszedł gigantyczny bóbr i zaczął wędrować  w kierunku północnym. W trakcie wędrówki budował tamy, które aktualnie są wodospadami i zatrzymywał wodę w dzisiejszych zatokach rzeki. Tak powstała French River, z niezliczoną ilością zatok, wysp, odnóg, kanionów i wodospadów. Mieszkańcy tych terenów, Indianie Ojibwa nazywają siebie Amikouas, czyli potomkowie bobra.  

W ogóle mieliśmy wątpliwości, czy płynąć. Ogłoszono zakaz palenia ognisk w północnym Ontario i perspektywa campingu bez pieczonych ziemniaków i kukurydzy nie wydawała nam się zachęcająca. Ale prognoza pogody była bardzo obiecująca, w nocy +15 stopni, nie to co koszmarne zeszłoroczne zimno w Killarney. Popłynęliśmy więc, tym bardziej, że rzeka jest ważna z uwagi na pionierską historię Kanady, w XVII i XVIII wieku kwitł tu handel bobrzymi skórkami. Łączy ona szlaki wodne, między Wschodnią a Zachodnią Kanadą. Po upadku przemysłu drzewnego turystykę na rzece rozpoczęli Amerykanie, do dzis gości przyjmuje  m.in ośrodek Klubu Dżentelmenów z Kentucky.  

Popłynęliśmy trasą zaproponowaną przez naszego ulubionego autora przewodników, Kevina Callana,  w dół rzeki Wschodnim Kanałem, aż do Georgian Bay i powrót Kanałem Głównym. 3 dni niezłego wiosłowania. Pierwszy nocleg, polecony przez bardzo miłego pana Kolasky, wypadł nam przy ogromnej bobrzej tamie. Bobra również udało nam się zobaczyć i usłyszeć jak wskoczył do wody, to był pewnie jakiś przodek tego Pra-Bobra. Nie dał się spryciarz sfotografować, ale tama (jej fragment) wyglądala tak:


Obozowisko nasze ograniczyło się do turystycznego kocherka:


Poza tym naprawde było ciepło:


Stresującym elementem wycieczki były otwarte wody Georgian Bay. Ale mieliśmy szczęście, właściwie nie wiało i kolejny obóz rozbiliśmy na Wyspie Sabinek:


Przy okazji chciałam z dumą zaprezentować nasz namiot. Przedstawione zdjęcie nie oddaje w pełni jak wspaniały on jest. Ta biała płachta na czubku była kiedyś klapką wentylacyjną, która niestety się  zagubiła. W zamian świetnie sprawdza się klapka zrobiona z worka na śmieci w kolorze białym, przywiązana sznurkiem konopnym do masztu:


Nie wspomnę o rurkach, które utrzymują namiot w pionie, gdyż  jest to system tak skomplikowany, składający się z różnej długości oryginalnych rurek i dodatkowych rurek zakupionych w Kanadyjskiej Oponie, że do prawidłowego ich rozmieszczenia konieczna jest cierpliwość fizyka eksperymentalnego! Chciałam również wyjaśnić, że to drzewo na zdjęciu powyżej to nie fotmontaż. 


Po tej krótkiej dygresji wróćmy na błękitne wody zatoki. 



Naprawdę mieliśmy szczęście, że nie wiało. Natomiast nawigacja okazała się być niejakim wyzwaniem, w pewnym momencie nie mogliśmy się połapać, w którą z odnóg rzeki powinniśmy wpłynąć, aby bezpiecznie wrócić do mariny. Widok z góry nie ułatwiał syuacji:


Pomógł kompas, mielismy oczywiście w pamięci, że wskazuje on północ z odchyleniem ok 11 stopni z uwagi na wpływ bieguna magnetycznego.   

Na ostatnim campingu zaatakowały nas komary. Atak trwał godzinę i został przez nas dzielnie odparty. Teraz już wiemy, jak się bronić przed tymi psiekrwiami. Wieczorkiem siedzieliśmy sobie na skale i obserwowaliśmy różne rodzej zmierzchu tj. zmierzch astronomiczny i zmierzch właściwy.

Tu poniżej zmierzch astronomiczny:



Przy zmierzchu właściwym trudno jest zrobić zdjęcie.

Wycieczkę zakończyliśmy przy historycznej tabliczce i wodospadach, nad którymi zginęło kilku misjonarzy co Indian chcieli nawracać. Nie mieli odpowiednich ubranek, biedacy. Sandały i habity nie chroniły ani przed zimenm, ani przed robactwem...





Jeśli wydaje się Wam, że juz gdzieś widzieliście bardzo podobne zdjęcia to pamiętajcie, to jest zupełnie inna rzeka!

SnoLab

To oczywiście nieprawda, że nic się nie dzieje. Odbyłam przecież doroczną pielgrzymkę do Najbrzydszego Miasta Kanady. Okazją było oficjalne otwarcie laboratorium, które działa od przynajmniej 10 lat.Tym razem oprócz fizyków i jednej znudzonej żony przyjechała też prasa i telewizja. Oto efekt nagrań lokalnej telwizji, prosze zwrócić uwagę na 3 minutę nagrania:




To w ogóle trochę ściema z tym super czystym laboratorium. Okazło się np że politycy, jak zwiedzali to nie musieli iść pod prysznic. A dziewczyny, po prysznicu zostawiają swoją bieliznę osobistą, nie zamieniają jej na laboratoryjną. Nie dowiedziałam się niestety, czy badano radioaktywność majtek. Ani czy eksperymentom nie zagraża kurz gromadzacy się np w nieumytych włosach. 

W ogóle dotarcie do labu zajmuje ok godziny. Najpier trzeba przebrać się "za górnika". O tak:


Później zjezdża się 2 km w dół, okropną windą zwaną klatką. Górnicy i naukowcy razem. Sojusz inteligenta z robotnikiem. Dlatego pewnie jednym z punktów surowo przestrzeganego regulaminu bezpieczeństwa jest "no horseplay" :) 

Nastepnie 2 km spaceru kopalnianym korytarzem w upale i kurzu i w końcu jest. Stacja mycia butów:


Teraz upragniony prysznic. I całkiem nowe wdzianko (oprócz majtek). Oraz klimatyzowane pomieszczenie. Zwiedzanie labu zajęło jakieś 3 godziny. Przez ten czas nie udało mi się zrozumieć, dlaczego tylu inteligentnych ludzi spędza czas w podziemu, budując jakieś dziwne maszyny, które mają za zadanie albo syczeć, albo świecić albo wszytko na raz, próbując udowodnić że jakiś rodzaj cząstek istnieje we wszechświecie. 






No i czy 70 milionów dolarów wydanych na budowę nie można było przeznaczyć na np niwelowanie skutków działaności przemysłu kopalnianego w regionie Sudbury czy też pomoc mieszkańcom okolicznych rezerwatów. No ale precz z populizmem, wiadomo że przyrody w Sudbury nie da się odbudować, prznajmniej nie w tej epoce geologicznej no i kto by sie przejmował Indianami.

A tu na zdjęciu poniżej patrzę w wielką dziure, w której kiedyś będzie EKSPERYMENT i zastanawiam się komu by tu napluć na głowę:




Powrót wygląda tak samo, idzie się chodnikiem w kopalni 2 km i jedzie się okropną windą.  Na zakończenie tak ciekawiego dnia czekała na nas bardzo smaczna kolacja w pobliskim klubie golfowym. Niestety, organizatorzy nie przewidzieli czasu na powrót do hotelu i kolejny prysznic :) Tak, że pomiędzy przystawką a daniem głównym, z policzka rekawem ścierałam smugi pyłu niklowego. 

nic nie pisałam, bo zajęta byłam podziwianem przyrody

Ugh. Jakoś straciłam serce do tego blogu. Może w ogóle już straciłam serce. Zestarzałam się i przestałam mieć uczucia. Nie posiadam również orygialnych przemyśleń, ani ciekawych doświadczeń. Moje dni wypełnia szukanie pracy, pranie, gotowanie, wsciekanie się na bałagan i nie-sprzątanie oraz czytanie setki bzdur w internecie. Trochę byłam chora, ale głownie to mi się nie chciało. W ogóle mało mi się chce. Np takie butelki po piwie. Zalegaja w kuchni. Jest ich 42. I 6 butelek po winie. Odwiozę do punktu skupu, dostanę drobne, będę mieć za co zrobić kolejne pranie. Bez sensu.