Wczoraj świętowaliśmy wigilię ostatniej środy, roku irańskiego, 1391. Więcej informacji tu: http://en.wkipedia.org/wiki/Chaharshanbe_Suri Impreza odbywała się na zachodnim kampusie, ale nam się pokiełbasiło i poszliśmy najpierw na główny kampus. Na szczęście zorientowaliśmy się , że to nie to miejsce, uciekł nam autobus, ale w efekcie dotarliśmy tam, gdzie mieliśmy dotrzeć, czyli w pobliże Richardson Stadium nawet o czasie. Impreza polegała na skakaniu przez płonące ogniska, słuchaniu irańskiej muzyki, jedzeniu zupy popiołowej i ogladaniu gwiazd i planet. Pod koniec pan odpowiedzialny za ogniska poszedł sobie, a nasi znajomi poczuli sie odpowiedzialni za bezpieczeństwo pustego parkingu, na którym odbywała się owa uroczystości i postanowili na wszelki wypadek zawołać straż pożarną, żeby dogasiła tlący się ogień. Jakoś nikt nie wpadł na pomysł po prostu wylania wody do ogiska, nie mówiąc już o kolektywnym oddawaniu moczu. Strażacy przyjechali, ogień dogasili, pośmiali się z Irańczyków a my wróciliśmy do domu.
Dziś wybrałam się ze znajomą na ten sam Richardson Stadium. Pospacerować. Znajoma słabo widzi, więc spacerek po stadionie jest akurat wygodny dla niej. Obeszłyśmy stadion z jakieś 6 razy, byłysmy juz gotowe do powrotu, a tu zonk. Brama, przez którą weszłyśmy, została zamknęta na kłódkę. Ogrodzenie jest tam bardzo wysokie i zakończone drutem kolczastym, nie bardzo chciałam je forsować. Znajoma zadzwoniła po pomoc do urzędu miasta. Powiedzieli nam, że do pół godziny ktoś przyjedzie nas uwolnić, no i że w ogóle nie powino nas tam być. Stadion jest zamknięty (dziwiłyśmy się, spacerując, że nawierzchnia jest taka zniszczona i co robią te wszędzie porozrzucane deski) i brama była otwarta tylko na chwilkę, bo robotnicy akurat coś tam naprawiali. Trochę się załamałam, że pół godziny, bo wieczorem czekała nas kolejna, urodzinowa, niespodziankowa impreza. Ale, po 5 minutach, zobaczyłyśmy samochód z uniwersytetu i zaczęłyśmy machać do kierowcy. Kierowca przejeżdzał tamtędy przypadkiem, to nie był ten sam którego obiecała pani z urzędu miasta. Ale na szczęście miał klucz do kłódki. I nas uratował. Dziwna przygoda.
6 komentarzy:
Nas kiedyś zamknęli na cmentarzu. Na szczęście płot był niski.
A mnie zostawili na lodowisku. W Gorlicach. Z Chariettą. To była wycieczka z MDK, w ogóle sie nie zorientowali że im 2 dzieci brakuje. Miałysmy wtedy jakieś 7 lat :)
w owych czasach opiekunowie bywali pijani, więc pewnie reszta dzieci im się zdwoiła i wręcz zachodzili w głowę czemu ich jest za dużo...
to mogło być jak sen o tym w jaki sposób dostaniesz prace w kanadzie
tzn jak mnie gdzieś zamkną?
nie....,że niespodziewanie z zaskoczenia, kapewu ?
Prześlij komentarz