czwartek, 28 czerwca 2012

małpi golf. odsłona 2.

Trochę zdjęć, żeby nie było, że tylko te łódki i łódki. I jeziora.


Bardzo nieprawidłowa postawa golfistki.


walka z własnym cieniem

To było we wtorek. Niektóre mięśnie bolą nas do dziś.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Noc Kupały

W pierwszy letni weekend haromonogram zajęć towarzysko-rozywkowych zapowiadał się bardzo interesująco. Na początek dnia piknik na Cedrowej Wyspie, pierwszej z kilkunastu wysp należących do parku, dotarcie do której wymaga 7 minut wiosłowania z mariny znajdującej się w pobliżu szkoły wojskowej. Towarzystwo składało się z fanów piłki nożnej więc powrót przewidziano tak, aby zainteresowani mogli zdążyć na mecz Hiszpania-Francja. Choć zapowadano burze to pogoda udała nam się nadzwyczajnie, opalaliśmy się i pływalismy w jeziorze (pierwszy raz w tym roku!) Tu zdjęcie z wyspy z widokiem na wiatraki na wyspie Wolfie'a:


(zdjęcie by Sonia)

Naszych zdjęć w bikini i z hawajskimi girlandami kwiatów z przyczyn oczywistych nie zamieszczam :)

Oprócz pikinku, dwie przecznice od naszego mieszkania odbywał się  Skeleton Park Music Festival  a także   Drzwi Otwarte w Kingston

Na festiwalu zdążyłam wysłuchać połowę występu Bruce Peninsula:


Ale ominęli nas wariaci z What Cheer? Brigade:



Zdążyłam jeszcze zrobić sałatkę, której resztki do dziś walaja się po lodówce i pojechaliśmy na sobótkowe ognisko do Yarkera. Podobno zupełnym przypadkiem na ognisku świętojańskim byli sami Polacy. Udało nam się zachować 100% tradycji bo był i domowy bimber i gitara i śpiewy (a wszystko te czaaarneee oczyyyy gdyyyybyyym jaaaa jeeee miaaaaał!) i dyskusje jak zarobić kupę kasy (najlepiej wrzucając zdjęcia porno do sieci, problem w tym że modele i modelki byli już z lekka podstarzali). Jeden pan opowiadał, że od 20 lat pracuje w firmie kosmetycznej i że teraz to "robią w organikach bo inaczej nie idzie sprzedać, ale to bez sensu bo bez prezerwatyw wszystko się psuje". Ostatni raz taki ubaw mieliśmy chyba podczas polonijnej wycieczki do Montrealu na zawody Formuły 1.  

A w niedziele padało. Więc spokojnie mogłam popracować te parę godzin w sklepie Pera. Póżniej z Nunem obejrzeliśmy zaległe "Jak się to robi". Bardzo aktualny film :) Wszystko tam było:  Francuz Pierre, złamane nogi i zazdrosne kobiety, jedna nawet nosiła wdzięczne imię Alina, wściekła góralska rodzina i przyjazny milicjant.  Tak że polecam. I życzę Wam udanego lata!

czwartek, 21 czerwca 2012

kiedyś. gdzieś.

Upał. Żar leje się z nieba. Od jeziora wilgoć. Ciężko żyć. Dobrze, że znajomy Portugalczyk wypożyczył nam przenośny klimatyzator, chłodzimy się i odsączamy "humid" z powietrza.  Floryda. Trudno zająć się czymś pożytecznym, z niechęcią myślę o wychodzeniu na zewnątrz. Szczególnie teraz, gdy w mieszkaniu zrobiło się przyjemnie chłodno.  Trochę z powodu upału a trochę bez powodu przypomniały mi się rodzinne wakacje na Węgrzech anno domini 1987 czy coś. Zaopatrzyliśmy się w paszporty ważne jedynie na kraje socjalistyczne. Podróż białym polonezem o niezapomnianych numerach rejetracyjnych NSA 0448. Wydawała się wiecznością, a google maps mówi, że to jedynie jakieś 500 km z okładem.  Pola słoneczników. Pola kukurydzy. Nieudolne próby rozszyfrowania, o czym  ci dwaj śpiewają. No i  ten gość Prawdziwy road trip. Mały biały domek w którym mieszkaliśmy, okiennice, winorośl. Gospodarze, z którymi nijak nie szło się porozumieć bo język taki dziwny.  Płytka i ciepła woda w jeziorze, krwawiące stopy, przecięte na ostrych krawędziach muszli małż.  Tata nauczył mnie pływać. Jedliśmy najpyszniejsze na świecie arbuzy i melony, przeżywałam zachwyt nad ilością smaków jogurtów. Naleśniki z czekoladą. Nie pamiętam, jak długo tam byliśmy. Tydzień? Dwa? Czy miejscowość to Balatonboglar czy Balatonlele?  Póżniej tam wracaliśmy jeszcze kilkurotnie, więc pewnie wspomnienia sie skumulowały w jeden ciąg węgierskich wakacji. Hmmm. Chyba czas wybrać się w jakąś podróż... Najlepiej daleko. Najchętniej samochodem. 

środa, 20 czerwca 2012

wtorek, 5 czerwca 2012

tranzyt wenus

Jakiś czas temu wybraliśmy się do Yarkera, z powodu wystawy naszej sąsiadki, Heather.  Było zabawnie, bo zabraliśmy Nuna i Byrona. Były tam też różne kobiety, studentki albo panie w poważniejszym wieku i śmiesznie było patrzeć, jak chłopcy je czarowali. A że obydwaj są artystami podrywu, to zabawa była przednia. Przyszła też Carolyn,  dezjanerka z sąsiedniej wsi i opowiadała, przejeta, o zbliżającym się tranzycie Wenus oraz o tym, że widziała w telewizji wywiad z jakimś fizykiem od ciemnej materii*, że te kosmiczne cząsteczki przelatują przez nas tu i teraz i co to w ogóle ma znaczyć, że tak bez naszej zgody i wiedzy przelatują.

A wcześniej jeszcze bylismy nad French River i ogladaliśmy jak Wenus zachodzi nad horyzotem, o tak:



No i dziś ten słynny tranzyt Wensu można było oglądać własnymy oczyma, dzięki uprzejmości astronomów z wojskowego koledżu. Ustawili się na górce, przy forcie, przynieśli różne teleskopy, porozdawali okularki i można było owe przejście Wenus osobiście zaobserwować. Zasadniczo niby nic takiego, wielka czarna kropa na tle Słońca, ale tak naprawde to super no i kolejna okazja dopiero za jakieś 105 lat. Jak ktoś zaspał to może sobie pooglądać z Hawajów: http://www.exploratorium.edu/venus/

* Ten wywiad z fizykiem w telewizji to z okazji hucznego otwarcia  laboratorium pod ziemią w Sudbury.

niedziela, 3 czerwca 2012

niedziela

Obudziliśmy się o 11.00 :) i zaspaliśmy na "sjestę" w trójce. Dobrze, że nie zaspałam na jogę, bo zajęcia jak zwykle były rewelacyjne. Póżniej rowerkiem, przez kampus szkoły wojskowej aż do Fortu Henry. Pogoda była niesamowita, połowa nieba jasnoniebieska i słoneczna, a z północy nadciągała ciemnogranatowa deszczowa chmura, która jakos szczęśliwie nas ominęła. Za to widok piękny, szkoda że nie zabraliśmy aparatu. Później obiad po portugalsku, pataniscas bacalhau i arroz feijao, na deser lody i rabarbarowo-truskawkowy paj, greckie wino, trochę wierszy, przygrywał nam Miles Davis, czegóż chcieć więcej?

piątek, 1 czerwca 2012

tydzień

Odwiedziła nas znajoma, radośnie informując, że jej córka ma wszy i ona chyba też już je złapała. Oblałam egzamin. Pieniądze, które zostawiłam w skrzynce pocztowej mojej innej znajomej z przeznaczeniem na lekcje jogi zostały skradzione.  Zamówiłam książkę przez allibris, ale jakoś nie może dotrzeć. Odmiana francuskich czasowników zwrotnych w trybie rozkazującym przerosła moje możliwości uczenia  się. Wciąż nie mam pracy choć wysyłam codziennie minimum jedną aplikację. W drodze ze szkoły do domu zmokłam potwornie bo deszcz lał jak z cebra.  Pomimo tego, a może właśnie dzięki temu humor mi dopisuje. Myślę, że to po prostu witaminy, które biorę od jakiegoś czasu. Bardzo dobrze wpływają na samopoczucie :) Aha i Wszystkiego Najlepszego, z okazji Dnia Dziecka! Słodkości i Radości!