Większość znajomych twierdzi, że po trzydziestce ludzie się zmieniają. Mniej piją (albo wcale), nie palą, mają dziecko albo i dwoje, tyją, nie chodzą do knajp, spotykają się od lat z tymi samymi znajomymi no i rodzi się pytanie, w co się bawić, żeby nie umrzeć z nudów. Bardzo popularne są gry planszowe. Nigdy nie byłam ich fanką, nie grałam w żadne tam rpg, ani w gry strategiczne ani w ogóle w nic, ale ostatnio, za namową połamanej części rodziny zagrałam w dwie gry, obie warte polecenia.
Pierwsza to gra roku 1990, niemieckie Szlachectwo zobowiązuje Jest to wielopiętrowa wariacja na temat "kamień nożyczki papier" z kapitalnymi rysunkami, prostymi zasadami i zabawnymi momentami przy podejmowaniu kluczowych decyzji. Celem gry jest skompletowanie najlepszej wystawy dzieł sztuki, mogą to być np nocniki. Kolejne przedmioty do kolekcji można kupować albo kraść. Jak w życiu. Marzę, żeby kiedyś wygrać i wtedy strzeżcie się dotychczasowi niekwestionowani liderzy, HA!
Drugą fajną grą jest gra roku 2010, Dixit. To taki nowy sposób komunikacji między ludźmi, szczególnie z tymi, z którymi znamy się już długo i na ogół wciąż gadamy o tym samym. Ciekawe, że rozgrywka zaplanowana na 30 minut (dla osób sprawnych umysłowo, jak piszą recenzenci), nam zajęła 3 godziny. Ale ubaw był przedni, tym bardziej, że zastosowaliśmy wersję rozszerzoną, każdy z graczy musiał uzasadnić dokonane przez siebie wybory. Świetny prezent!
W tym tygodniu dostaliśmy też grę o zamku Carcassonne, ale jeszcze jej nie wypróbowalismy. Trochę przeraża mnie fakt, że tam podobno trzeba liczyć. Tym samym moje szanse na wygraną równe są zeru.
Poza tym widziałam dwa skrajnie rożne filmy, "Pinę" Wendersa (prawie bez słów, muzyka i piękno) i "Niebezpieczną metodę" Cronenberga (słowa, słowa słowa, słowa) - oba ciekawe. Ten Cronenberg połączył mi się jakoś z serialem "Bez tajemnic", "Pina" i niedawno obejrzany spektakl "Nie ja" były takimi kontrapunktami, że po co tyle gadać, kiedy można tańczyć. Jakoś nie wpadłam na to wcześniej.
coś tam coś tam. czyli nie można ucieć od samego siebie, przenosząc się z miejsca na miejsce.
niedziela, 13 listopada 2011
poniedziałek, 7 listopada 2011
cmentarz cmentarz i po świętach
Klasyfikacja po Wszystkich Świętych wygląda następująco: w kategorii najlepsza świąteczna potrawa wygrała ryba po grecku Artura, najpiękniej położony cmentarz: ten w Starym Sączu ( z widokiem na góry), najbogatsze dekoracje: Wojakowa, najwięcej napotkanych żywych znajomych: Nowy Sącz, największy żal za tymi którzy odeszli: Gołąbkowice.
Z ciekawych spotkań to np tacy bracia, pokłóceni, nie rozmawiają ze sobą od lat, ale spotykają się nad grobem rodziców, wraz z rodzinami i milczą tam wspólnie przez parę godzin.
Później mąż się objawił, tzn przyleciał wcześniej ale objawił się dopiero w Zaduszki. Nie podróżował, na szczęście z kapitanem Wroną. Chwilka w Krakowie, nie poszliśmy (i nigdy już nie pójdziemy) do słynnej zawalonej parę dni później dyskoteki, w piątek podróż pociągiem do Częstochowy, przez Śląsk (czy też Zagłębie, nie rozróżniam) połączeniem nie najbardziej optymalnym, ale za to ciekawym, towarzysko i krajoznawczo.
Towarzysko, bo została nam oddana pod opiekę starsza i tęższa pani, która po chwili rozmowy okazała się być emerytowaną (85 lat!) profesor z Uniwersytetu w Toronto Pani profesor aktualnie podróżuje po byłych krajach bloku sowieckiego i zbiera materiały do książki o skutkach upadku rolnictwa kolektywnego. Niedawno wydała wywiady z rosyjskimi opozycjonistami.
Później była przesiadka w Katowicach i słynny peron 5. Koleżanka-blogerka opisywała niedawno jak sny materializują się na jawie No i miałam tak samo z peronem 5, bieg do pociągu, który już właśnie w tej chwili odjeżdża, z nieistniejącego peronu, przez ulice i skrzyżowania a dworzec w remoncie. To akurat, że remont, dotyczy chyba wszystkich dworców PKP.
Później z powrotem w domu, weekend zapoznawczy jednych i drugich rodziców szczęśliwie dobiegł końca :) W pakiecie były dodatkowe atrakcje w postaci gadek starego bacy. Dobre żarty zawsze są w cenie!
Na dokumenty wciąż czekam, nie wrócę więc z Marcinem do Kingston, może faktycznie powinnam zacząć się rozglądać za pracą tu, na miejscu, można żyć w końcu w małżeństwie na odległość, do tej pory całkiem nieźle nam to wychodziło, taka Magda Gessler np bardzo sobie chwali to, że mąż w Kanadzie a ona w Polsce, rewolucje kuchenne przeprowadza. Tak że może pomieszkam tu jeszcze, zajmę się spisywaniem fantastycznych dowcipów mojego taty, które opublikuję, książka stanie się bestsellerem, my milionerami i wszystko skończy się dobrze i szczęśliwie. amen.
Z ciekawych spotkań to np tacy bracia, pokłóceni, nie rozmawiają ze sobą od lat, ale spotykają się nad grobem rodziców, wraz z rodzinami i milczą tam wspólnie przez parę godzin.
Później mąż się objawił, tzn przyleciał wcześniej ale objawił się dopiero w Zaduszki. Nie podróżował, na szczęście z kapitanem Wroną. Chwilka w Krakowie, nie poszliśmy (i nigdy już nie pójdziemy) do słynnej zawalonej parę dni później dyskoteki, w piątek podróż pociągiem do Częstochowy, przez Śląsk (czy też Zagłębie, nie rozróżniam) połączeniem nie najbardziej optymalnym, ale za to ciekawym, towarzysko i krajoznawczo.
Towarzysko, bo została nam oddana pod opiekę starsza i tęższa pani, która po chwili rozmowy okazała się być emerytowaną (85 lat!) profesor z Uniwersytetu w Toronto Pani profesor aktualnie podróżuje po byłych krajach bloku sowieckiego i zbiera materiały do książki o skutkach upadku rolnictwa kolektywnego. Niedawno wydała wywiady z rosyjskimi opozycjonistami.
Później była przesiadka w Katowicach i słynny peron 5. Koleżanka-blogerka opisywała niedawno jak sny materializują się na jawie No i miałam tak samo z peronem 5, bieg do pociągu, który już właśnie w tej chwili odjeżdża, z nieistniejącego peronu, przez ulice i skrzyżowania a dworzec w remoncie. To akurat, że remont, dotyczy chyba wszystkich dworców PKP.
Później z powrotem w domu, weekend zapoznawczy jednych i drugich rodziców szczęśliwie dobiegł końca :) W pakiecie były dodatkowe atrakcje w postaci gadek starego bacy. Dobre żarty zawsze są w cenie!
Na dokumenty wciąż czekam, nie wrócę więc z Marcinem do Kingston, może faktycznie powinnam zacząć się rozglądać za pracą tu, na miejscu, można żyć w końcu w małżeństwie na odległość, do tej pory całkiem nieźle nam to wychodziło, taka Magda Gessler np bardzo sobie chwali to, że mąż w Kanadzie a ona w Polsce, rewolucje kuchenne przeprowadza. Tak że może pomieszkam tu jeszcze, zajmę się spisywaniem fantastycznych dowcipów mojego taty, które opublikuję, książka stanie się bestsellerem, my milionerami i wszystko skończy się dobrze i szczęśliwie. amen.
Subskrybuj:
Posty (Atom)