Marcin był w Anglii a ja postawiłam na sport. W każdym razie w weekendy. Był spacer na rakietach, akurat spadło trochę śniegu, który później spłynął z deszczem. Nad urocze jeziorko Gould Lake wybrałam się w towarzystwie znajomych Irańczyków. I ten. Nie bardzo. Oni są kochani, sami chcieli spróbować chodzenia po śniegu, ale jednak nie nadają się na wycieczki w przyrodę. Zanim dojechaliśmy na miejsce (a to niedaleko, godzinka zaledwie) to już byli głodni, a nawet nie zaczęliśmy chodzić :) W nagrodę, za dzielość pojechaliśmy po 2 godzinnym spacerku do sympatycznej lokalnej kafejki w Sydenham, na gorącą czekoladę i muffinka (ja) a znajomi wciągneli po ogromnej, kurczakowej kanapce. I wtedy już byli szczęśliwi :)
Oto dowód, że śnieg był:
Ale dawno się zmył.
Więc póżniej zostały mi zajęcia w sali, np joga. I festiwal filmów górskich, ale słaby, oprócz tego fragmentu
W następny weekend wybrałam się do Wspaniałego Stanu Vermont. Na narty. Z koleżanką z Yukonu, wariatką, która w poprzednim wcieleniu była chyba psem husky. Pomył nie należał może to najlepszych, google napisało, że droga zajmie nam przynajmniej 6 godzin, trochę długo jak na weekendowy wypad. No i padał najpierw deszcz a póżniej śnieg. W efekcie na miejsce dojechałyśmy po 10 godzinach, zaliczając m.in policyjną eskortę, w stanie Nowy Jork.
A było tak: po przekroczeniu granicy (zawsze to trochę stresu) zmieniłyśmy się za kierownicą, koleżanka prowadziła, ja pilotowałam. I od razu ominęłyśmy właściwy zjazd z autostrady. Wtedy H. postanowiła zawrócić, wiecie w tym miejcu na autostradzie, gdzie jest zakaz zawracania. Jakież było nasze zdumienie, gdy nagle zobaczyłyśmy światła samochodu policyjnego jadącego Z NAPRZECIWKA. Pod prąd. Wprost na nas. Nie było wyjścia, musiałyśmy sie zatrzymać. Na pytania pana policjanta jak się znalazłysmy na tej drodze, koleżanka odpowiedziała słodko, że my właśnie z Kanady przyjechałyśmy... Okazało się że był wypadek na autostradzie, wielka ciężarówka wpadła do rowu i właśnie ją wyciągają, nikt nie miał prawa znaleźć się w tym miejscu, bo droga została zamknęta, kilka mil wcześniej... Na osłodę można tylko dodać, że policjanci byli bardzo mili, odeskortowali nas po zamkniętej drodze do najbliższej stacji benzynowej (brak benzyny był naszą marną co prawa, ale jednak wymówką, w dodatku prawdziwą). Koleżanka dostała mandat i 4 punkty karne...Jeśli ktoś zna jakiś sposób, jak skutecznie zakwestionować mandat otrzymany w stanie Nowy Jork to proszę o podpowiedź :)
Po tym wydarzeniu dotarłyśmy na miejsce bez większych przeszkód, na koniec tylko władowałyśmy się delikatnie do rowu, na zaśnieżonym poboczu, ale to było już na miejscu, w Hancock i znajomi pomogli wypchnąc samochód z powrotem na drogę.
Góry w Vermont fajne, ośrodek narcarski świetny tylko drogi jak jasna cholera. Jeździliśmy w Sugarbush Bardzo polecam. Ciekawie też było spędzić weekend wśród samych kanadyjczyków, graliśmy wieczorem w grę, która polegała na rozpoznawaniu popularnych postaci pop i kulturowych no i nawet dawałam radę. Wymiękłam dopiero przy nazwiskach z Quebecu (i nie, nie chodziło o Celine Dion), te zostały dla mnie na zawsze tajemnicą.
Samo Vermont bardzo mi się podobało, dużo dobrego, lokalnego jedzenia, sery z nieprzetworzonego mleka (przemyciłyśmy nawet trochę do Ontario, tu niepasteryzowane mleko i jego przetwory są nielegalne). Dobre lokalne piwo, które można kupić w zwykłym supermarkecie a nie w jakich cholernych specjalnych sklepach, zamykanych o 18.00 w soboty. Mieszkaliśmy w wielkim, starym domu, w którym spokojnie mieściło się 16 osób. Do tego mili ludzie, pomocni i przyjaźni. Tak, że warto :)
Przed powrotem zdążyłyśmy jeszcze wybrac się na biegówki. Ale było okropnie ślisko, dużo lodu. Wracałyśmy inna drogą, równoległą do kanadyjskiej autostrady, po amerykańskiej stronie rzeki Św. Wawrzyńca, słońce pięknie zachodziło i oświetlało rzekę, pusta droga, zupełne przeciwieństwo piątkowej podróży.
Aha i jeszcze bardzo smakowały mi milkszejki i lody w sieci stacji benzynowych Steward's. Świetne na osłodę po stresie spowodowanym spotkaniem ze stanową policją.
coś tam coś tam. czyli nie można ucieć od samego siebie, przenosząc się z miejsca na miejsce.
poniedziałek, 30 stycznia 2012
piątek, 20 stycznia 2012
pompowanie kontentu *
Oh co za pogoda! Najpierw przyszedł marznący deszcz, który pokrył wszytko grubą warstwą lodu - drzewa, trawy, kable, samochody. Póżniej się trochę roztopił. Następnie mieliśmy śnieg i potężny mróz i wiatr. Później deszcz, którego jedyny plus był taki taki, że z samochodu samoistnie (kluczowe słowo) odpadła lodowa skorupa, pod którą biedne autko było ukryte... Teraz znów mróz. Zwariować można.
Kilka ciekawych wydarzeń miało miejsce w ostatnim czasie, m.in. dziwaczny studencki musical, oparty na ostatniej, niedokończonej powieści Dickensa Chyba nie zrozumiałam dowcipów i dickensowkiego angielskiego a do tego orkiestra nieco fałszowała, ale ciekawe było to, że o wyborze zakończenia decydowała publicznośc w demokratycznym głosowaniu
Z innych atrakcji: raz do roku odwiedza Kingston Cirque du Soleil W końcu udało nam się wybrać, wcześniej jakoś nie miałam ochoty, bo nie przepadam za cyrkiem. Ale ten cyrk jest zupełnie inny, spektakl był wspaniałym przeżyciem. W samym środku paskudej zimy taka bajka, jak z najlepszych dziecięcych snów. Śliczne, ciepłe, piękne, byłam zachwycona. I clowni byli super. Po tym, jak gościłam kiedyś w Toronto argentyńskiego clowna, nauczyłam się doceniać trudną sztukę rozśmieszania cyrkowej publiczności. Warto też pochylić się (z troską hihi) nad postacią twórcy tej machiny rozrywki jaką obecnie jest Cirque, tj. nad Guyem Lariberte Oto żywy przykład, jak ziścił się kanadyjski sen :)
Do tego jeszcze było kilka sympatycznych spotkań ze znajomymi i sąsiadami,domowa projekcja filmu o Tańcu Słońca połączona z prywatnym koncertem a la Radiohead i Muse, szkolenia, angielski, francuski, wolontariaty, joga, książki, filmy. Jednym słowem dzieje się! I fajnie. Uczę się mnóstwa nowych rzeczy, poznaję nowych ludzi, moja ESLowa grupa jest po prostu świetna, niepracujące żony pracujących mężów rządzą :)
To może jeszcze o książce, Too Much Happiness, Alice Munro To zbiór opowiadań, genialnych (a to pewnie nie jest jej najwybitniejsze dzieło), skoncentrowanych na ludziach i zdarzeniach z pozoru błachych, nieistotnych, codziennych niemalże, których znaczenie odczytujemy dużo później, gdy wszystkie kawałki układają się w spójny obraz, ale z nim już nic nie możemy zrobić, należy do przeszłości, koniec, życie trwa dalej, jakoś trzeba sobie radzić.
Z mniej optymistycznych zdarzeń to zostałam sama przez kolejne 10 dni. Styczniowa łyżka dziegciu. Marcin w Londynie (UK) a ja na pólnocnym brzegu Najmniejszego z Wielkich Jezior. Ale nic to. Nie szkodzi. Dam radę.
*Przeczytałam takie określenie w portalu Gazety, no bo gdziebży indziej, że bloga Kasi Tusk należy docenić m.in za systematyczne pompowanie kontentu. Pomyślałam, że może ja też w takim razie sróbuję, z tym pompowaniem i kontentem. I też będę taka fajna, jak Kasia.
Kilka ciekawych wydarzeń miało miejsce w ostatnim czasie, m.in. dziwaczny studencki musical, oparty na ostatniej, niedokończonej powieści Dickensa Chyba nie zrozumiałam dowcipów i dickensowkiego angielskiego a do tego orkiestra nieco fałszowała, ale ciekawe było to, że o wyborze zakończenia decydowała publicznośc w demokratycznym głosowaniu
Z innych atrakcji: raz do roku odwiedza Kingston Cirque du Soleil W końcu udało nam się wybrać, wcześniej jakoś nie miałam ochoty, bo nie przepadam za cyrkiem. Ale ten cyrk jest zupełnie inny, spektakl był wspaniałym przeżyciem. W samym środku paskudej zimy taka bajka, jak z najlepszych dziecięcych snów. Śliczne, ciepłe, piękne, byłam zachwycona. I clowni byli super. Po tym, jak gościłam kiedyś w Toronto argentyńskiego clowna, nauczyłam się doceniać trudną sztukę rozśmieszania cyrkowej publiczności. Warto też pochylić się (z troską hihi) nad postacią twórcy tej machiny rozrywki jaką obecnie jest Cirque, tj. nad Guyem Lariberte Oto żywy przykład, jak ziścił się kanadyjski sen :)
Do tego jeszcze było kilka sympatycznych spotkań ze znajomymi i sąsiadami,domowa projekcja filmu o Tańcu Słońca połączona z prywatnym koncertem a la Radiohead i Muse, szkolenia, angielski, francuski, wolontariaty, joga, książki, filmy. Jednym słowem dzieje się! I fajnie. Uczę się mnóstwa nowych rzeczy, poznaję nowych ludzi, moja ESLowa grupa jest po prostu świetna, niepracujące żony pracujących mężów rządzą :)
To może jeszcze o książce, Too Much Happiness, Alice Munro To zbiór opowiadań, genialnych (a to pewnie nie jest jej najwybitniejsze dzieło), skoncentrowanych na ludziach i zdarzeniach z pozoru błachych, nieistotnych, codziennych niemalże, których znaczenie odczytujemy dużo później, gdy wszystkie kawałki układają się w spójny obraz, ale z nim już nic nie możemy zrobić, należy do przeszłości, koniec, życie trwa dalej, jakoś trzeba sobie radzić.
Z mniej optymistycznych zdarzeń to zostałam sama przez kolejne 10 dni. Styczniowa łyżka dziegciu. Marcin w Londynie (UK) a ja na pólnocnym brzegu Najmniejszego z Wielkich Jezior. Ale nic to. Nie szkodzi. Dam radę.
*Przeczytałam takie określenie w portalu Gazety, no bo gdziebży indziej, że bloga Kasi Tusk należy docenić m.in za systematyczne pompowanie kontentu. Pomyślałam, że może ja też w takim razie sróbuję, z tym pompowaniem i kontentem. I też będę taka fajna, jak Kasia.
środa, 11 stycznia 2012
szukanie pracy (part two)
Jestem w fazie szkoleniowej. Mam własnego doradcę zawodowego. dziewczynę o wdzięcznym imieniu Madeleine, fajną, konkretną, pomocną. Zapisała mnie na wszystkie możliwe darmowe szkolenia i teraz się uczę. Głównie auto-marketingu, a chwalenie się osiągnięciami zawodowymi przychodzi mi z niejakim trudem. Np pierwszą barierą jaka napotykam jest fakt, że rozmówca z reguły nie wie co to takiego konsulat :) Pózniej też nie jest łatwiej, jedni mówią: tylko twarde umiejętności się liczą! Tylko tak wykażesz swoją kompetencję! Najważniejsze są osiągnięcia! W cyferkach i procentach! I szalone informatyczne skróty, jakieś CPPXY 2.0 mx czy coś równie tajemniczego. A inni twierdzą, że głównie "miękkie" zdolności zapewniają powodzenie, takie jak zaanagażowanie, wytrwałość w dążeniu do celu, otwartość, pozytywne nastawienie.
Teraz jest zabawnie, bo jestem w grupie samych imigrantów. Sa dwie dziewczyny z Meksyku (młodsza, piękna i zrobiona na azteckie bóstwo i starsza, okutana w sweter, polar i puchowy bezrękawnik), poza tym mamy Filipinkę, Indonezyjczyka i Pakistankę. Prowadzi Hinduska. Prowadząca opowiada, że trzeba wychodzić do ludzi, nawiązywać znajomości, nawet jak nie bardzo chcą rozmawiać, znajdować tematy bo w Kingston networking to 95% sukcesu na znalezienie pracy. Na to starsza Meksykanka z urazą opowiada, że ona się uśmiecha i zagaduje, ale że tu ludzie niechętni, pytają tylko zdawkowo "jak leci", "where are you from?" "Mexico" ona na to, "good" odpowiadają i już ich nie ma. Indonezyjczyk też cierpi z powodu niechęci sąsiadów do rozmów w windzie.
Młodsza Meksykanka opowiadała, że to jej drugi przyjazd do Kanady, za pierwszym rzem była z chłopakiem, który ją bił, wylądowała w schronisku dla kobiet, dramatyczne historie. Na to Pakistanka, zdziwiona zauważa że w Pakistanie w ogóle nie ma opcji "mieszkania z chłopakiem", że małżeństwo aranżuje dla ciebie rodzina. Pytamy: ale co w przypadku gdy wybrany przez rodzinę kandydat na męża nie odpowiada dziewczynie. A ona na to: jak to nie odpowiada? przeciez rodzina go wybrała więc musi być dobry! Na kolejnych zajęciach Pakistanki już nie było, przyszła za to sympatyczna Chinka.
Nauka jaką wyniosłam: że warto troszczyć się o swoje potrzeby. Nawet jak świat i ludzie mają moje potrzeby zupełnie gdzieś. Nikt za mnie tego nie zrobi. Niby oczywiste, ale w praktyce to już różnie wygląda. No i każdy te potrzeby ma trochę inne, można sprawdzić tu: http://users.trytel.com/~jfalt/colours/index-ad.html
Po zajęciach oglądamy filmy. Złe, jak słowacko-kanadyjska Modra i dobre, jak wczorajszy Like Crazy Pewnie, że to tylko taka romantycznaa opowiastka, ale zaskakująco celna, można zmienić parę szczegółow, brak wizy zastąpić doktoratem w Szwajcarii, i z grubsza by wszystko pasowało. Oczywiście filmowa bohaterka nie zestarzała się w ciągu kilku lat rozstań i powrotów (w przeciwieństwie do bohatera, ten wyłysiał) nie przytyła, nie dostała cellulitu, nie pojawił się temat dzieci, ale poza tym film całkiem do rzeczy. Tak że polecam :)
Teraz jest zabawnie, bo jestem w grupie samych imigrantów. Sa dwie dziewczyny z Meksyku (młodsza, piękna i zrobiona na azteckie bóstwo i starsza, okutana w sweter, polar i puchowy bezrękawnik), poza tym mamy Filipinkę, Indonezyjczyka i Pakistankę. Prowadzi Hinduska. Prowadząca opowiada, że trzeba wychodzić do ludzi, nawiązywać znajomości, nawet jak nie bardzo chcą rozmawiać, znajdować tematy bo w Kingston networking to 95% sukcesu na znalezienie pracy. Na to starsza Meksykanka z urazą opowiada, że ona się uśmiecha i zagaduje, ale że tu ludzie niechętni, pytają tylko zdawkowo "jak leci", "where are you from?" "Mexico" ona na to, "good" odpowiadają i już ich nie ma. Indonezyjczyk też cierpi z powodu niechęci sąsiadów do rozmów w windzie.
Młodsza Meksykanka opowiadała, że to jej drugi przyjazd do Kanady, za pierwszym rzem była z chłopakiem, który ją bił, wylądowała w schronisku dla kobiet, dramatyczne historie. Na to Pakistanka, zdziwiona zauważa że w Pakistanie w ogóle nie ma opcji "mieszkania z chłopakiem", że małżeństwo aranżuje dla ciebie rodzina. Pytamy: ale co w przypadku gdy wybrany przez rodzinę kandydat na męża nie odpowiada dziewczynie. A ona na to: jak to nie odpowiada? przeciez rodzina go wybrała więc musi być dobry! Na kolejnych zajęciach Pakistanki już nie było, przyszła za to sympatyczna Chinka.
Nauka jaką wyniosłam: że warto troszczyć się o swoje potrzeby. Nawet jak świat i ludzie mają moje potrzeby zupełnie gdzieś. Nikt za mnie tego nie zrobi. Niby oczywiste, ale w praktyce to już różnie wygląda. No i każdy te potrzeby ma trochę inne, można sprawdzić tu: http://users.trytel.com/~jfalt/colours/index-ad.html
Po zajęciach oglądamy filmy. Złe, jak słowacko-kanadyjska Modra i dobre, jak wczorajszy Like Crazy Pewnie, że to tylko taka romantycznaa opowiastka, ale zaskakująco celna, można zmienić parę szczegółow, brak wizy zastąpić doktoratem w Szwajcarii, i z grubsza by wszystko pasowało. Oczywiście filmowa bohaterka nie zestarzała się w ciągu kilku lat rozstań i powrotów (w przeciwieństwie do bohatera, ten wyłysiał) nie przytyła, nie dostała cellulitu, nie pojawił się temat dzieci, ale poza tym film całkiem do rzeczy. Tak że polecam :)
środa, 4 stycznia 2012
zima zła!
Towarzystwo blogowe wzajemnej adoracji zamilkło poświątecznie to może ja coś napiszę. Nie żebym miała jakieś niesamowite historie do opowiadania, tyle co dla podtrzymania uwagi potencjalnego czytelnika. Otóż zabawa sylwestrowa odbyła się w Toronto, u rodziny Marcina. Bawiliśmy się w towarzystwie osób w wieku 50 + Było bardzo ciekawie, artystycznie i dramatycznie. I po polsku, ale bez wódki. Warto zauważyć, że wobec dominujących obecnie trendów witania Nowego Roku np na Bali czy w innych egzotycznych loklizacjach, nasza zabawa miała następujące zalety: niewielkie koszty, sporo dobrego jedzenia i dyskusje na palące społecznie tematy tj. czy okupuj wall street odrodzi się na wiosnę (w Kanadzie śmiałkowie wciąż okupują Nową Funlandię )
Poza tym pogoda wykończy nas niedługo, na przemian jest -15 i śnieg albo +5 i deszcz. Brrrr. Nie chodzimy na razie na łyżwy, mąż miał drobny wypadek. Niby nic wielkiego, mała szrama na brodzie (mmmm bardzo mu z tym do twarzy) ale cos mu się w głowie zmieniło, wyluzował się maksymalnie. Efekt uboczny jest taki, że więcej śpi. Ale to nic złego, spanie jest ok.
Byłam też na kolejnym szkoleniu z cyklu poszukiwanie pracy i sensu w życiu. Szkolenie fajne, prowadzący za to wciąż nie. To chodzący, łysy relikt epoki wojującego waspowskiego patriarchatu, w szczególności dyskryminujący kobiety bez wykształcenia technicznego, pochodzące z europy środkowo-wschodniej i mówiące ze słowiańskim akcentem :)
Ale olałam typa, dowiedziałam się tego, co chciałam, poznałam fajnych ludzi, dostałam prezent - płytę Joni Mitchell, tak więc alleluja i do przodu. Jutro joga z Moną, w weekend może narty no i byle do wiosny.
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!!!!
Poza tym pogoda wykończy nas niedługo, na przemian jest -15 i śnieg albo +5 i deszcz. Brrrr. Nie chodzimy na razie na łyżwy, mąż miał drobny wypadek. Niby nic wielkiego, mała szrama na brodzie (mmmm bardzo mu z tym do twarzy) ale cos mu się w głowie zmieniło, wyluzował się maksymalnie. Efekt uboczny jest taki, że więcej śpi. Ale to nic złego, spanie jest ok.
Byłam też na kolejnym szkoleniu z cyklu poszukiwanie pracy i sensu w życiu. Szkolenie fajne, prowadzący za to wciąż nie. To chodzący, łysy relikt epoki wojującego waspowskiego patriarchatu, w szczególności dyskryminujący kobiety bez wykształcenia technicznego, pochodzące z europy środkowo-wschodniej i mówiące ze słowiańskim akcentem :)
Ale olałam typa, dowiedziałam się tego, co chciałam, poznałam fajnych ludzi, dostałam prezent - płytę Joni Mitchell, tak więc alleluja i do przodu. Jutro joga z Moną, w weekend może narty no i byle do wiosny.
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!!!!
Subskrybuj:
Posty (Atom)